Upadamy, ale wciąż jedziemy dalej

2014-09-14 09:02:00(ost. akt: 2014-09-13 19:36:40)

Autor zdjęcia: Kamil Foryś

To zbyt niebezpieczne, trzeba być szalonym, żeby robić coś takiego... Słyszymy to prawie codziennie. Wiemy, że to prawda, ale nie przestajemy jeździć — tłumaczą olsztyńscy entuzjaści skateboardingu. Niedawno spotkali się w parku Kusocińskiego na zawodach deskorolkarzy „Kusot on fire”. Opowiedzieli nam o swojej pasji i o tym, jak podnoszą się po upadku.
— Upadek zawsze boli. Stłuczenia, zwichnięcia, obtarcia to dla nas codzienność. Sztuką jest wstać po każdym upadku i jechać dalej. A niełatwo się nie zniechęcić, bo na efekty w skateboardingu trzeba długo czekać — opowiada 28-letni Michał Krzynowek z Olsztyna.

Co to za życie bez pasji?!
Na deskorolce jeździ od 14 lat. — Kiedy zacząłem jeździć, kompletnie mi to nie wychodziło. Ciągle się wywracałem, nie mogłem wykonać najprostszego triku. To właśnie na samym początku najłatwiej jest zrezygnować. Ale ja walczyłem dalej — wspomina Michał. — Teraz, po 14 latach mogę śmiało powiedzieć: jestem skateboardzistą. Nie z nazwy, a z umiejętności. Nie potrafiłbym żyć bez deski — podkreśla — Moja rodzina nie zawsze potrafi to zrozumieć, zwłaszcza po wypadku, przez który zerwałem więzadła krzyżowe w kolanie. To na dwa lata wyeliminowało mnie całkowicie ze sportu. Przez cały ten czas rehabilitowałem się tylko po to, aby… znów wrócić do jazdy — zapewnia.

I podkreśla, że wbrew powszechnej opinii deskorolka nie skreśla go z życia społecznego. — Bo wielu wydaje się, że jesteśmy taką zamkniętą grupą chłopaków z blatem pod pachą i trikami w głowach. Tymczasem prowadzimy normalne życie rodzinne, pracujemy. Choć ja to jestem jeszcze kawalerem, ale do pracy chodzę. Prowadzę agencję eventową — wyjaśnia Michał. — Kontuzje, których możemy się nabawić w skateparku, rzutują na resztę naszego życia. Mogą też na zawsze zakończyć przygodę nie tylko z deską, ale z aktywnością w ogóle. Ale ja to ryzyko podejmuję z przyjemnością. Inaczej życie byłoby dla mnie puste. No bo co to za życie bez pasji? — pyta.

Kiedy znajdziesz sobie żonę?
— Jedni szaleją za bieganiem, inni za jogą. Ja szaleję za deską. Niezmiennie od 26 lat — mówi 38-letni Rafał Pawlik, najstarszy skateboardzista w Olsztynie.
Swoje życie dzieli na dwie pasje: deskę i tatuaże. — Na co dzień pracuję jako tatuażysta, a to pochłania mi kawał czasu. Resztę poświęcam na jazdę. Własnej rodziny jeszcze nie mam, więc problem z brakiem czasu dla niej odpada — tłumaczy. — Chyba nawet ciężko byłoby mi wyobrazić sobie taki podział. Na razie odnajduję się w jeździe i tatuowaniu. Obie te dziedziny pozostawiają mnóstwo miejsca na kreatywność. I chyba to pociąga mnie w nich najbardziej — podkreśla. — Do deski dochodzi jeszcze adrenalina, chęć sprawdzenia swoich możliwości, przełamanie barier psychicznych. Czasem tylko rodzina pyta, kiedy znajdę sobie żonę, a znajomi żartują, że jeżdżę z małolatami — śmieje się. — A skateboarding jest bardzo popularny także wśród 30-latków. To, że w parku większość to młodzież, potrafi być mylące. Spora część z nich rezygnuje, wtedy okazuje się, że deska była tylko chwilowym kaprysem. Prawdziwi entuzjaści adrenaliny siedzą w tym cały czas — zapewnia.

Bolesna droga do sukcesu
— Pierwszy moment zwątpienia przeżyłem, kiedy zwichnąłem kostkę. To było po dwóch miesiącach jazdy. Pomyślałem sobie: — Skoro tak źle mi idzie, to chyba się do tego nie nadaję — wspomina 19-letni Mateusz Kobus z Olsztyna. — Już miałem zrezygnować, ale kumple namówili mnie, żebym jeszcze raz spróbował. Ci sami, którzy pożyczyli mi pierwszą deskę, bo nie było mnie stać na własną. A chciałem spróbować — wyjaśnia — Moi rodzice byli przeciwko. — To niebezpieczne, skończysz w szpitalu — mówili. Nie pomylili się, ale kiedy tylko zacząłem jeździć… chciałem to robić. Pierwszego dnia, mimo że od razu się wywaliłem, już widziałem siebie na światowych mistrzostwach w jeździe na desce. Kiedy leżałem z nogą spuchniętą jak bania, te marzenia powoli wracały. Tak skutecznie, że niedługo później znów pojawiłem się w skateparku — opowiada Mateusz. — Miałem wtedy 14 lat i głowę pełną marzeń. Dopiero kontuzja uświadomiła mi, że droga do ich realizacji jest bolesna. Powiedziałem sobie: dobra, skoro musi boleć, to w porządku. Tylko po każdym upadku muszę wstawać. Wtedy dam radę — twierdzi.
Mateusz dostał się właśnie na studia. Kierunek: filologia angielska. I choć zdaje sobie sprawę, że te pochłoną mu mnóstwo czasu, to… — Mam nadzieję, że zostanie go choć trochę na deskę. Musi! Bo nie wyobrażam sobie dnia bez jazdy — podkreśla.

Ewelina Zdancewicz

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. wiśnia #1484566 | 88.156.*.* 14 wrz 2014 14:27

    do roboty by się wzięli a nie na deskorolkach . Gdyby nagle wybuchła wojna w Polsce, to połowa tych "skejtów" z obwisłymi spodniami uciekła by w druga stronę.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. Patryk #1485164 | 178.180.*.* 15 wrz 2014 11:22

    Nie tylko oni nie walczyliby za ten kraj. To zupełnie inna kwestia. Ale widzę, że wypowiada się tu jakiś człowiek bez pasji i zainteresowań. Od razu to widać... A chłopaki się rozwijają i bardzo dobrze. Bez nich ten park byłby zupełnie inny.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5