Marek Melnyk: rosyjskie społeczeństwo to jest po prostu bezwolna masa, która zaakceptuje każdą elitę władzy, która będzie nią rządziła

2023-08-25 20:13:52(ost. akt: 2023-08-25 21:00:27)

Autor zdjęcia: https://www.facebook.com/MinistryofDefence.UA

Nie ma znaczenia, co myśli rosyjskie społeczeństwo, bo tam o wszystkim decyduje elita władzy. Putin przegrał wojnę. Rosję dotknął blamaż. Okazało się, że sny o potędze były urojeniami. Dziś nawet sąsiedzi, jak Kirgistan czy Uzbekistan, mogą odetchnąć z ulgą, bo potwór nie okazał się tak straszny, jak go przez lata malowano — mówi prof. Marek Melnyk, z którym rozmawiamy półtora roku od wybuchu pełnoskalowej wojny, w Dniu Niepodległości Ukrainy (24 sierpnia).
— Wierzył pan profesor, że dojdzie do 24 lutego 2022 roku?
— Nie wierzyłem. Wydawało mi się to alogiczne, nieracjonalne. Dzisiaj jednak wiemy, że w Rosji od 2010 roku opracowywano plan, którego skutkiem miało być całkowicie podbicie Ukrainy. To się nie udało, ale trzeba przyznać, że wszystko było starannie przemyślane i zaplanowane. Atak wojsk desantowych na Kijów, ataki rakietowe na główne ośrodki wojskowe, przestraszenie ludności cywilnej i rzecz najbardziej wstydliwa, o której mówi się najmniej…

— Tym bardziej powiedzmy, o co chodzi.
— Mam na myśli działalność grup dywersyjnych, które czekały na sygnał z Rosji. Nie owijajmy w bawełnę: szereg rosyjskich sukcesów wynikał z tego, że w Ukrainie znaleźli się ludzie, którzy zdradzili swój kraj. Przykładem jest były generał Służby Bezpieczeństwa Ukrainy Andrij Naumow.

— Dużo było nad Dnieprem targowiczan?
— Nie, między innymi dlatego Rosjanie nie osiągnęli zamierzonego celu. Ale weszli tam, gdzie weszli, w dużej mierze dzięki zdradzie. O rosyjskim sukcesie trudno jednak mówić, bo Kreml nie przewidział tego, że ludzie nie dadzą się złamać i zaczną walczyć. Z bronią w ręku staną w obronie ojczyzny. Proszę zauważyć, że nawet rosyjskojęzyczna ludność sprzeciwiła się najazdowi, co pokazało, że język rosyjski nie jest wyznacznikiem dominacji kultury rosyjskiej. W tym sensie zwycięzcą w tej wojnie jest naród ukraiński.
Skądinąd wojna tak naprawdę rozstrzygnęła się w pierwszym tygodniu, gdy okazało się, że Rosjanie są masowo zabijani, i nikt ich nie wita. Są okupantami obrzucanymi koktajlami Mołotowa.

— Najeźdźcy wierzyli, że będą witani chlebem i solą?
— Oczywiście! Długo przygotowywali swój plan, którego jednym z elementów było chociażby to, co działo się na polsko-białoruskiej granicy w 2021 roku. Wpuszczenie do Polski uciekinierów z krajów azjatyckich i afrykańskich miało doprowadzić do sytuacji, w której Polacy nie będą już chcieli przyjąć uchodźców z Ukrainy.

— Pełnoskalowa wojna trwa już osiemnaście miesięcy i nawet wśród osób przychylnych Ukrainie pojawiają się opinie sugerujące rychłą potrzebę rozejmu i dogadania się z Rosją. „Realiści” mówią: Ukraina krwawi, tracąc swój potencjał ludzki, ekonomiczny i kulturowy.
— Nie zapominajmy o rosyjskich deklaracjach, zgodnie z którymi naród ukraiński ma zostać zniszczony. Ukraińcy walczą o fizyczne przetrwanie. A zatem, na tym etapie, jakikolwiek kompromis nie zatrzyma próby anihilacji narodu ukraińskiego. Potencjalny rozejm Rosja wykorzysta jako pauzę, po której nastąpi kolejny atak. Ukraina nie ma wyboru. Musi walczyć, ale jest w lepszej sytuacji niż Polska w 1944 roku, bo w Powstaniu Warszawskim Polacy byli sami, a Ukrainę ekonomicznie i wojskowo wspomaga blisko czterdzieści państw.
Poza tym prezydent Joe Biden powiedział, że środki przekazane Ukrainie są najlepiej zainwestowanymi przez USA pieniędzmi po II wojnie światowej.

— Ile było w tym kurtuazji?
— Proszę spojrzeć na to inaczej. Stany Zjednoczone zarządzają globalnym konfliktem, formalnie w nim nie uczestnicząc. Rosja z kolei, dążąc do upadku Ukrainy, wykrwawia się na jej ziemi. Mało tego, Putin doprowadził do konsolidacji Zachodu na płaszczyźnie militarnej, moralnej i ekonomicznej.
Wracając jeszcze do pana wcześniejszego pytania, pośrednio dotyczącego możliwości ewentualnego dialogu z Rosją, to powiem wprost: z panującą obecnie w Rosji ekipą nie jest to możliwe, bo to jest obóz wojny, z którym nie może być mowy o wspólnym siadaniu do stołu.

— Jak bardzo, w kontekście wojny w Ukrainie, uprawniona jest teza, że Zachód zdał egzamin?
— Ja bym się pod tym mimo wszystko podpisał, aczkolwiek początkowo wydawało się, że, mówiąc językiem 1939 roku, Zachód nie będzie umierał za Ukrainę. Sukcesy militarne Kijowa spowodowały coraz śmielszą pomoc ze strony Francji i Niemiec. Dziś trudno już mówić o lokalnym konflikcie, albowiem w istocie jesteśmy świadkami wojny cywilizacyjnej pomiędzy światem autokratycznym a demokracją.
Tenże konflikt stał się również impulsem do integracji europejskiej. Casus Szwecji i Finlandii jest tego dobitnym przykładem. Wedle rosyjskiego planu wojna miała doprowadzić do zmniejszenia wpływów NATO w Europie, a stało się wręcz odwrotnie.

— Co wojna powiedziała nam nowego o polskim społeczeństwie?
— Na pewno pokazała, że jesteśmy lepsi, niż o sobie na co dzień myślimy. Olbrzymia skala spontanicznych działań na początku wojny uświadamia, że w polskim społeczeństwie są niezmierzone pokłady czystego dobra. Ofiarność i gościnność, jaką okazano w stosunku do ludzkiego cierpienia, świadczy o nas jak najlepiej. Jakby nie patrzeć, celująco zdaliśmy egzamin z człowieczeństwa.

— Rozmawiamy w Dniu Niepodległości Ukrainy. Kijów, Lwów i Donieck mają dzisiaj co świętować?
— Jeżeli w społeczeństwie jest 30 proc. obywateli, którzy w warunkach wojny stają z bronią w ręku, by walczyć o swój kraj, to jest to powód do dumy. Ukraina krwawi, ale nie nastąpiła anomia społeczna, czyli rozpad. Miłość do ojczyzny spowodowała, że nie rozpadł się rozpad systemu wartości społecznych, które utrzymują wspólnotę narodową w jedności.

— Ci, którzy chwycili za broń, będą narodowymi bohaterami, rozpalającymi społeczną wyobraźnię?
— Bardzo bym tego chciał, ale w czasie wojny widać też ludzką podłość i najróżniejsze patologie. Wojna ujawnia bohaterów i antybohaterów.

— Kim są antybohaterowie?
— Ludźmi, którzy nie chcą walczyć, siedzącymi w wygodnych fotelach i czekającymi. Chociażby na wybory. Obawiam się, że prawdziwi bohaterowie znajdą się na cmentarzach.

— À propos cmentarzy. Relacje polsko-ukraińskie są bodajże najlepsze w historii, ale historia nie pozwala o sobie zapomnieć, co pokazały obchody 80. rocznicy ludobójstwa na Wołyniu. Podskórnie było czuć, że strona polska oczekiwała czegoś więcej…
— Akt pojednawczy dawno już nastąpił. Co zatem nie nastąpiło? Uporządkowanie mogił. I tutaj sprawa jest prosta. Rząd ukraiński powinien przeprowadzić ekshumacje, bo godne pochowanie zmarłych stanowi jeden z fundamentów naszej kultury.

— Główną przeszkodą, by tak się stało, jest wojna i fakt, że rosyjska propaganda stara się zantagonizować Polaków w oczach Ukraińców i na odwrót?
— Wystarczy posłuchać Medwiediewa, który otwarcie mówi, że Polska chce odzyskać Kresy i przyłączyć do siebie tereny obecnej Ukrainy. Kreml nieustannie straszy Ukraińców Polską. Temu służy też Wołyń, bo tę tragedię wykorzystuje się do zdobycia władzy. Przecież problem Wołynia to jest element, który de facto wzmocnił Konfederację.
Trzeba zdać sobie sprawę z faktu, że nierozliczenie tej zbrodni jest na rękę wielu politykom i w Polsce, i w Ukrainie. Chodzi o to, żeby ciągle był ból. Zakończenie tej sprawy spowodowałoby, że zniknęłyby narzędzia zagospodarowania, jak to pan powiedział, wyobraźni społecznej. Trudno mieć w tym wypadku pretensje do polskich władz, ale trzeba przyznać, że jedyną instytucją, która konsekwentnie realizuje rzeczywisty program pojednawczy, jest Kościół, aczkolwiek i tam znajdują się osoby, które prowokują i skupiają się na drapaniu ran.

— Ma pan profesor poczucie, że historia się jednak nie skończyła? Globalne konflikty zbrojne, które po upadku komunizmu miały już Europy nie dotyczyć, ponownie niczym widmo zawisły nad kontynentem?
— Niestety. Nie chcę straszyć, ale przyszedł taki czas, w którym musimy przejść do twardego realizmu. Wielobiegunowy świat postawi przed nami nowe wyzwania. Jednym z nich będzie powstanie europejskiej armii.

— Z całym szacunkiem, ale nie jest to myślenie życzeniowe?
— Obecnie Unia Europejska jest potęgą gospodarczą i militarnym karłem. Na dłuższą metę nie może być tak, że potężny organizm ekonomiczny znajduje się pod militarnym protektoratem Stanów Zjednoczonych. USA nie będzie mogło wiecznie bronić bogatej Europy.

— A może historia zatoczy koło i niepostrzeżenie wrócimy do realiów sprzed 24 lutego ubiegłego roku?
— Nie wrócimy, bo Rosja zmienia się na naszych oczach. Przede wszystkim wyłania się nowy obóz władzy, który dostosuje się do nowych realiów.

— Władza zapewne z czasem się zmieni, ale co z tego? Dlaczego mamy wierzyć w kosmetyczne, a właściwie wizerunkowe zmiany dokonujące się na szczytach rosyjskiej władzy? Skądinąd ciekawi mnie, co o dokonujących się zmianach myśli rosyjskie społeczeństwo?
— Nie ma znaczenia, co myśli rosyjskie społeczeństwo, bo tam o wszystkim decyduje elita władzy. Putin przegrał wojnę. Rosję dotknął blamaż. Okazało się, że sny o potędze były urojeniami. Dziś nawet sąsiedzi, jak Kirgistan czy Uzbekistan, mogą odetchnąć z ulgą, bo potwór nie okazał się tak straszny, jak go przez lata malowano.

— Nasz wspólny kolega podczas jednej z konferencji powiedział, że Rosji nie jest potrzebna deputinizacja, ale derusyfikacja. Mentalna zmiana rosyjskiego społeczeństwa jest w ogóle możliwa?
— Niech pan nie używa pojęcia „rosyjskie społeczeństwo”. To jest po prostu bezwolna masa, która zaakceptuje każdą elitę władzy, która będzie nią rządziła.

— Niewesoła konstatacja.
— Co zrobić?

Michał Mieszko Podolak

Źródło: Gazeta Olsztyńska

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5