Mariusz Sieniewicz: Programuję MOK bardzo ramowo, pytając na przykład: „Jaki kolor ma kość nieboszczyka?”

2022-07-24 18:28:23(ost. akt: 2022-07-22 15:05:45)
Mariusz Sieniewicz

Mariusz Sieniewicz

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

— Olsztyn, jaki czuję i widzę, zawsze był krnąbrny, antymainstreamowy, miał i ma swoją „bajkę” — o kulturze rozmawiamy z Mariuszem Sieniewiczem, pisarzem i dyrektorem Miejskiego Ośrodka Kultury w Olsztynie.
— Stajemy dziś przed dylematem: obiad czy kultura… No właśnie, czym się nasycić?
— A „dziś” wygląda inaczej od „wczoraj”, „przedwczoraj”? Ten dylemat słyszę od 1989 roku, od ustrojowych przemian. Ekonomia i konsumpcja usprawiedliwiały poślednie miejsce kultury, która była i jest w ogonie priorytetów. Ci, którzy się wzbogacili, najczęściej pozostają bogatymi ignorantami. Nie demonizujmy „drożyzny” kultury. Dużo Janków Muzykantów widzę w żabkach i galeriach handlowych. Zamiast skrzypiec wolą czteropaki i pseudoelitarne ciuchy. Poza tym zapomina się o tym, że są biblioteki i wypożyczalnie jako rozwiązanie na niby drogie książki, jest wiele darmowych koncertów jako respons na drogie bilety, galerie sztuki cenami konkurują z pół kilo zwyczajnej w biedrze. Przysłowiowy „obiad” jest chyba wygodną wymówką. Oczywiście uogólniam, ale wielu dorosłych Polaków kultura generalnie męczy. O, dzieci, tak! Niech w niej uczestniczą. Ale w takiej, którą pokażą palcem kaznodzieje zbiorowej wyobraźni.

— Na ile kultura jest nam potrzebna?
— Na tyle, żeby nie wydarzały się Bucze, Mariupole, Borodzianki i żeby usychał język populistycznych polityków, którzy namawiają do agresji w Polsce. Kultura to estetyka i nieinwazyjna rozmowa między ludźmi. Im więcej polityki, władzy, dominacji, tym więcej trzeba kultury i sztuki, ale nie w rozumieniu drobnomieszczańskiej watoliny, lecz takiej, która mówi: „nie, inny świat jest możliwy!”. Bez niej stajemy się najgorszymi wcieleniami własnych atawizmów: cyborgami konsumpcji albo wisielcami ideologii. I najważniejsze: bez kultury jesteśmy po prostu brzydkimi ludźmi. W życiu nie tylko o życie chodzi, ale i o piękno: życia i umierania. Inaczej jesteśmy materią gromadzącą materię.

— Kazimierz Wielki zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną. Gdy został pan dyrektorem MOK-u, jaki zastał pan Olsztyn?
— Trzymając się pani metafory powinienem powiedzieć, że drewniany, ale teraz mamy chociaż podmurówkę (śmiech). Mówiąc poważnie: Olsztyn od lat 90. nigdy nie był „drewniany”, przeciwnie — stanowił forpocztę wielu nowych zjawisk, był znany w alternatywnych światach jako ciekawa i osobna awangarda estetyk. Ja rozumiem to bardziej jako kamyczek do kultury instytucjonalnej.

— Jaki fundament, takie miasto…
— Tak, jako Kazimierz Zatorzański wyczułem od razu to drewno: przerost etatystyczny, narcyzm przechodzonych i upadłych gwiazd, folwarczność układów, pretensjonalność, koturnowy dyszkant. I postanowiłem z tym po swojemu — jako introwertyk — walczyć. Do dzisiaj ścigają mnie lokalni szeryfowie od bluesa, organów, chórów. „Drewniana” kultura to estetyczny dyktat prowincjonalnych onanistów przed lustrem. Kultura „murowana” to ta, która siebie ustanawia jako centrum, ale zawsze — to ważne! — w dialogu ze światem, ze wszystkimi konsekwencjami: z narzucaniem opowieści, z porażkami, sporami, poczuciem nieprzystawalności.

— A jaki MOK chciałby pan zostawić?
— Taki, jaki udało się chyba nam stworzyć, który na co dzień kocham i przeklinam. Autorski, otwarty, podmiotowy w konkretnych projektach, zaborczy, kłótliwie polemiczny, bezczelny, poszukujący, bliski i wkurzający, ale zawsze czujny i otwarty na świat. Wie pani, utarło się, że w instytucji kultury o wszystkim decyduje dyrektor i wszystko jest jego wizją. Zdziwiłaby się pani, jak wiele wydarzeń mokowskich mnie zdumiewa, jak wiele razy dostaję baty za projekt, wydarzenie, które „nie siedzi” w mojej estetyce. Jednak zanudziłbym i siebie, i mieszkańców Olsztyna, gdyby odbywały się zautomatyzowane projekcje moich wizji. Bardziej mnie intryguje uczestniczenie w wydarzeniu, które od początku do końca jest pomysłem koordynatora. To jego świat i artysty, którego zaprasza do wydarzenia.

— A jaki jest pana MOK?
— Ja programuję MOK bardzo ramowo, pytając na przykład: „Jaki kolor ma kość nieboszczyka?”. Odpowiedzi są różne. Koordynatorzy, ich estetyka, są gwarantem bliskości z krwioobiegiem miasta, często bliższym niż moja. Na tym polega „murowany”, wzorem Kazimierza Wielkiego, charakter instytucjonalnej kultury — na jej ciągłej indywidualizacji i zmianie, nawet w obrębie uznanych, tradycyjnych formatów i festiwali.

— W jakim dziś jest pan miejscu? Co udało się zrobić, a co „zawalić”?
— Dużo zyskałem, jeśli chodzi o rozumienie instytucjonalnej kultury, jej sprawczości, ale też formalno-finansowych ograniczeń. Dużo straciłem jako niepodległy twórca, bo musiałem przejść przyspieszony, nie zawsze udany, kurs kompromisu w świecie, w którym pracuje około 50 osób plus tysiąc twórców zewnętrznych. Nie wiem, czy zawaliłem, ale powinienem chyba usilniej walczyć o pensje pracowników, o dotację na program MOK. Oczywiście, żeby nie było zanadto różowo: już widzę, jak czytają tę naszą rozmowę moi współpracownicy w MOK-u i robią zażenowaną minę w stylu „facepalm”.

— Dlaczego?
— Czasami zarządzam ponoć „fochem”, bywam sfochowaną, obrażoną panną w wieku 50 lat. Może to sobie Pani wyobrazić? (śmiech) Żałosne. I to głównie „zawalam”, mając świadomość, że popełniam błąd wskazywany na pierwszym lepszym kursie menedżerskim.

— Czym wyróżnia się w Olsztyn na tle innych miast?
— Negatyw jest jednocześnie pozytywem: totalna improwizacja i działanie w czasie rzeczywistym. Niewiele można planować z rocznym — nie mówiąc nawet dwuletnim — wyprzedzeniem. Bo nie znamy środków, jakimi będziemy dysponować. Olsztyn, jaki czuję i widzę, zawsze był krnąbrny, antymainstreamowy, miał i ma swoją „bajkę”. Jesteśmy na tyle twórczy, że nie mamy kompleksów prowincji, jesteśmy na tyle słabi logistyczne i finansowo, że z prowincji musimy wciąż uciekać.

— Czyli?
— „Prowincji” rozumianej jako karykaturalna kalka centrum. W Olsztynie dzieje się dużo piękna — ono często jest bardziej widoczne z zewnątrz, z oddali. Wiele rzeczy wydarza się wcześniej niż u megalomanów z warszawki. Nie mamy wielkich armii, jesteśmy bardziej grupami batalionowymi kultury — trzymając się aktualnego języka. Szybciej reagujemy. Tak czy inaczej: Olsztyn jest miejscem wolnej, nie programowanej w gabinetach polityków, kultury. To cenne, zważywszy na różne dziwne inżynierie w innych miastach. I to nas wyróżnia pozytywnie.

— Co moglibyśmy zatem zapożyczyć od innych?
— Większą logistykę, większe planowanie z większym oddechem i bardziej systemowe ramy. Improwizacja szybko nas zużywa i nie pozwala tworzyć stabilnych formatów. Co roku, w wyniku niskiej dotacji, praktycznie resetujemy wszystko do zera i stawiamy od nowa. Mówiąc inaczej, w budżecie miasta kultura powinna siedzieć kilka krzeseł bliżej pana prezydenta i pani skarbnik.

— Jaki kulturalny potencjał ma Olsztyn? I jak go wykorzystać?
— Potężny. Literacko, muzyczne, teatralnie, plastycznie. A jak go wykorzystać? Pomagać twórcom. Przestrzeń strukturalną i biurokratyczną uczynić bardziej przyjazną. Nie atakować ich kanonadą pieczątek i zgód. Pamiętajmy, że twórcy, twórcy olsztyńscy mają w sobie „na dzień dobry” gen miejsca. Są jego najbardziej naturalnymi ambasadorami. Trochę parafrazując wymowne powiedzenie Kingi Dunin, mogę zapytać: Czy są nam potrzebni olsztyńscy twórcy czy też twórcy w Olsztynie? Jeśli to drugie, kultura olsztyńska stanie się wyłącznie impresariatem, małpowaniem unifikujących gwiazdek z Polsatu czy TVP. A przecież nam chodzi o twórców, którzy zjadają Olsztyn na śniadanie, a potem wychodzą na miasto.

— Skoro już o wartościach odżywczych mowa… Na ile kultura może wzmacniać spójność społeczną?
— Odpowiem kategorycznie: tylko kultura, jako jedyna, wzmacnia spójność społeczną. Polityka, kasa, ekonomia, liberalne partykularyzmy wyłącznie ją rozbijają i antagonizują. Wiersz ustanawia więź duchową, kredyt w banku — więź kajdanek. Nawiązując do zdania kilka minut wcześniej: kultura sprawia, że jestem, że chcę, że mogę być lepszym człowiekiem, otwartym na drugiego człowieka.

ADA ROMANOWSKA



Komentarze (4) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Never #3103715 26 lip 2022 17:11

    co za bzdety ci "artyści" wszyscy są lekko ******* no inni

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

  2. Tutor #3103589 25 lip 2022 13:38

    Bredzisz Sienia. Olsztyn nigdy nie był antymainstreamowy. Zawsze był czerwony, arbuzowy. Tu zawsze wygrywała platforma i wyborcy tefałenu za pieniądze FOZZ. Przykład? Choćby campuss Polska przyszłości ostatnio. Olsztyn zawsze był za to antypolski. Proniemiecki i proukrainski. Więc nie chrzań glupot "antysystemowcu" . Gdybyś był prawdziwym antysystemowcem nie zostalbys dyrektorem MOK u.

    Ocena komentarza: warty uwagi (11) odpowiedz na ten komentarz

  3. bob #3103574 25 lip 2022 08:10

    belkot z zamowionym art. co ten ludowy artystka bredzi, wez pan sie roboty, nic w olsztynie sie nie dzieje w sprawach, szeroko pojetej kultury

    Ocena komentarza: warty uwagi (7) odpowiedz na ten komentarz

  4. Nikt #3103549 24 lip 2022 20:10

    brawa dla MOKu, przez ostatnie lata naprawdę wiele fajnych wydarzeń, sporo się dzieje mimo niedużego budżetu.. dobra robota

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5