Jarosław Wernik z Olsztyna biega i staje na podium. I wygrywa sam ze sobą

2022-06-12 13:00:43(ost. akt: 2022-06-12 14:49:37)

Autor zdjęcia: Ada Romanowska

Jarosław Wernik zdobywa nie tylko medale, ale też szczyty swoich marzeń. Walczy ze spastyką mięśni i jednocześnie o najwyższe sportowe wyniki. Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. Mówi, że jest pozytywnie zakręconym sportowcem.
— Jest pan zabiegany. Jak bardzo?
— Szalenie! Jestem pozytywnie zakręconym sportowcem. Zaczynałem dawno temu. To była końcówka lat dziewięćdziesiątych, byłem wówczas nastolatkiem. Uczyłem się wtedy we Wrocławiu, choć pochodzę z Różnowa koło Olsztyna. Tam akurat była szkoła z internatem z różnymi dysfunkcjami. A że ja mam prawostronny niedowład spastyczny, więc złożyłem tam dokumenty. I pojechałem! I właśnie w tej szkole kolega namówił do biegania. Złapałem się wtedy za głowę: ale ja nie dam rady, to nie dla mnie! Namawiał mnie kolega, a że jestem zadziorą, postawiłem wszystko na jedną kartę. Przemogłem się i wstałem z kanapy. Niestety była kiepska pogoda, mocno padało, więc zajęcia odbywały się na sali gimnastycznej. Tam się rozruszałem. Wypełniłem formularz przyjęcia do sekcji lekkiej atletyki. I tak się zaczęło.

— Co się zaczęło?
— Złapałem bakcyla. Nie biegałem już tylko po zakupy, ale na zawodach. Najpierw pojechałem na spartakiadę. Wystrzeliłem, bo zająłem pierwsze miejsce na setkę. W ogóle biegam krótkie dystanse — na 100, 200, 400 metrów. To biegi sprinterskie. Po spartakiadzie poszedłem za ciosem. Pojechałem do Siedlec na mistrzostwa Polski. Tam też zdobyłem pierwsze miejsce na sto metrów.

— Od razu sięgnął pan po złoto. Sodówka nie odbiła?
— Nie mogła. Na innych zawodach zdobywałem też srebra i brązy. I właściwie dosyć szybko zaczęły się problemy ze stawami skokowymi. Musiałem bieganie odłożyć na bok. Chyba troszeczkę się przeforsowałem. Po siedemnastu latach jednak postanowiłem wrócić na bieżnię.

— Aż po tylu?
— Dziś mam 43 lata. To było dwa lata temu. Zadzwoniłem do prezesa klubu „Atak Elbląg” z pytaniem, czy mogę reprezentować ten właśnie klub. Prezes pytał o wiek, o doświadczenie i o sukcesy. Zaufał mi. Pojechałem od razu na mistrzostwa Polski, które odbyły się w Krakowie. Pamiętam, że była straszna temperatura. Żar lał się z nieba, nie było czym oddychać. Typowo afrykańska pogoda. Ale byłem dobrze przygotowany, bo biegałem w Dywitach na stadionie. Też wtedy było gorąco. Zająłem trzecie miejsce.

— Po 17 latach od razu podium?
— Rok temu sukces powtórzyłem w Bydgoszczy. Też biegłem na sto metrów.

Jarosław Wernik na podium

— A co pan robił przez te 17 lat?
— Uczyłem się, później walczyłem z problemami zdrowotnymi. Byłem na rencie i niestety nie pracowałem. Byłem z tego powodu w dołku. Chociaż przez pół roku udało mi się roznosić materiały reklamowe. Wypełniałem też ankiety w internecie. Co było możliwe, to łapałem. Mimo tego to był trudny czas.

— A dlaczego pan wrócił na bieżnię?
— Przytyłem sporo i postanowiłem wziąć się za siebie. Zaczęło się od siłowni. Przeglądałem oferty fitness clubów w Olsztynie, bo chciałem chodzić jak najbliżej mojego miejsca zamieszkania. Znalazłem. Poszedłem, choć trochę się obawiałem. Zobaczyłem tam wysportowanych chłopaków i smukłe dziewczyny. Krępowałem się, bo przecież mam dysfunkcję… Ale powiedziałem, że raz kozie śmierć. I okazało się, że bałem się niepotrzebnie. Wszyscy przyjęli mnie jak swego. I właśnie na tej siłowni realizowany był program „Niezwykła codzienność osób niepełnosprawnych w obiektywie”. Miał wyrwać ludzi z dysfunkcjami z domów. Też się obawiałem, czy w to wejść, ale zaryzykowałem. I nie żałuję. Przełamałem lody. Trzeba iść do przodu. Nie jest łatwo wejść w nowe, ale warto. Dziś wiem, że otaczam się dobrymi ludźmi, którzy dobrze mi życzą. A poza tym warto coś robić w życiu. Lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż żałować, że się nie zrobiło.

— I na siłowni zaczął pan biegać?
— Najpierw zacząłem biegać do pracy, bo udało mi się znaleźć zatrudnienie. Zostałem ochroniarzem.

— Czyli złodzieja pan dogoni.
— Postaram się! W naszej branży mówi się jednak, że trzeba być czujnym, bo to złodziej pilnuje ochroniarza, a nie odwrotnie. Na szczęście nie musiałem tego sprawdzać. Bardzo lubię swoją pracę. Ale wrócę do mojego powrotu do sportu. Jeszcze przed pandemią zacząłem chodzić na zajęcia interwałowe. Chciałem szybko zredukować tkankę tłuszczową. To była ciężka tabata (specjalistyczne ćwiczenia - red.) u Joanny Zadrogi, z pełnosprawnymi dziewczynami i chłopakami na sali. Musiałem być niezłym kozakiem, żeby wytrzymać.

— Kobieta dała panu w kość?
— I to nieraz! Ale ja to lubię. Zauważyłem, że kobiety w takich sytuacjach są bardziej zawzięte. Mężczyźni też tak potrafią, ale ja wolę kobiety. W ogóle poznałem na siłowni mnóstwo pozytywnych osób. Dzięki temu mam trzy domy. Jeden to dom, w którym mieszkam, kolejnym jest siłownia, a trzecim praca. Wszystkie traktuję jednakowo. Do każdego miejsca się dopasowałem.

— Każdy dom to szczęście, a ruch to zdrowie.
— Muszę dodać, że chodziłem jeszcze na zajęcia „płaski brzuch”, pilates i stretching, na rowerek spinningowy, i tylko raz byłem, bo brakowało mi już czasu, na zajęciach crossfit. Byłem multirozwojowy.

— Chodził pan prawie na wszystko. A na ryby?
— Akurat nie umiem łowić. Ryby są dla mnie za spokojne. Lubię być w ruchu, jestem dynamiczny. I właśnie dlatego, jak już się rozkręciłem na siłowni, zacząłem znowu biegać. Teraz w czerwcu jadę na mistrzostwa Polski do Szczecina. Startuję znowu na sto metrów. Też będę starał się stanąć na pudle. Będzie trudno, bo biegam z chłopakami w przedziale wiekowym 19-28 lat. Ja w dodatku trenuję sam, ale szukam trenera personalnego. Będę też szukał firm, które chciałyby wspomóc mnie w rozwoju kariery sportowej. Zależy mi, aby osiągać bardzo dobre wyniki. Tym bardziej że u mnie wiek to tylko liczba. Czuję się na bardzo dobrze wysportowanego 22-latka.

— Czyli całe życie przed panem!
— Całe! Wesoły chłopak jestem i mam ogromne plany. Chcę się spełniać każdego dnia. Mam w sobie radość, siłę i moc. I oczywiście młodość!

— Trzymam więc kciuki za złoto.
— W Szczecinie chcę pobiec w koszulce, na której znajdą się zdjęcia dzieci zamordowanych w Ukrainie. Z tyłu też pojawi się jakieś przesłanie w języku polskim i ukraińskim. Chcę w ten sposób oddać hołd najmłodszym. Sam jeszcze nie mam własnym dzieci, ale nie znaczy to, że nie myślę o innych. A bieganie naprawdę potrafi zdziałać cuda. Jestem tego najlepszym przykładem.

ADA ROMANOWSKA

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5