Moje drugie życie jest już inne

2022-01-09 20:00:00(ost. akt: 2022-01-10 09:17:12)
Aleksandra Cymerman: Chcę pomagać innym ludziom. Robię to dla zmarłej córki

Aleksandra Cymerman: Chcę pomagać innym ludziom. Robię to dla zmarłej córki

Autor zdjęcia: Sergej Drandalush

Jak to jest czekać na ukochane maleństwo i natychmiast je stracić? A potem walczyć każdego dnia o swoje życie? Aleksandra Cymerman, architektka z Olsztyna, dostała drugą szansę od losu. Dziś chce pomagać innym, mimo że nadal nie jest jej łatwo.
Na grobie maleńkiej Weroniki w Dywitach są balony z helem. Aleksandra Cymerman z Olsztyna, jej mama, wie, że dzieci uwielbiają kolorowe balony. Dlaczego więc Weronika miałaby ich nie mieć? Dziewczynka miała korzenie latynoamerykańskie, bo jej tata jest tego pochodzenia. — Poleciałam do Meksyku, kiedy już podróż zdaniem lekarzy była bezpieczna dla mojego zdrowia, żeby zobaczyć, jak wyglądałaby Weronika, gdyby żyła. Bo ja jej właściwie nigdy nie widziałam. Miałam przed sobą tylko rozmazany obraz. Był szybki chrzest i krótka informacja: "Dziecko nie żyje". Obudziłam się trzy tygodnie później.
Meksykanie są specyficzni, wytwarzają figurki umarłych dzieci. W ten sposób celebrują ich odejście. Aleksandra też chciała mieć taką figurkę. Już trzeciego dnia pobytu na półwyspie Jukatan znalazła uszytą figurki meksykańskiej dziewczynki. Dlatego w meksykańskim grobowcu Weronika też ma swoje miejsce. Zresztą, ona jest cały czas przy swojej mamie. Aleksandra często używa liczby mnogiej: poszłyśmy, zrobiłyśmy, poleciałyśmy. Czuje obecność malutkiej, nosie jej zdjęcie w ramce zawsze w torebce, ma ją także na tapecie telefonu. Była piękną dziewczynką, tak zgodnie twierdzą wszyscy, którzy ją widzieli. Wyglądała, jakby spokojnie spała.

Czekałam na córeczkę

Aleksandra przez wiele lat była architektem. Wiadomość o ciąży wywróciła jej życie do góry nogami. Cieszyła się jak nigdy w życiu. Zgodziła się przełożyć swój kontrakt zawodowy w Miami na Florydzie na czas, kiedy córeczka trochę podrośnie. Całe życie zaplanowała pod Weronikę. Związek z tatą Weroniki nie był prosty i szybko się rozpadł. Ale Aleksandra nie załamała się , przecież nie mogła, a poza tym będą miały przecież siebie. Robiła wyprawkę dla maleństwa, urządzała pokój. Weronika miała przyjść na świat w Dzień Matki, w 2020 roku.
Do szóstego miesiąca ciąży wszystko szło wspaniale. Aleksandra czuła się świetnie i cały czas pracowała. Potem zaczął się pojawiać płyn owodniowy w szyjce macicy. Dostała luteinę. Lekarze uspokajali Aleksandrę, że objawy, które ją niepokoiły, są charakterystyczne dla trzeciego trymestru. Ola się niecierpliwiła, bo zamówiony wózek i łóżeczko długo nie przychodziły. To był czas, kiedy wybuchła pandemia, a więc sklepy internetowe przeżywały wielkie oblężenie.
W Święta Wielkanocne 2020 roku, podczas których dopisywała pogoda, Ola trzęsła się zimna. Miała złe przeczucia: coś musi być nie tak. Dokuczały spuchnięte nogi, krwawiące dziąsła. Znów usłyszała od lekarzy, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jedyne co jej grozi, to przedwczesny poród. Stan Oli się pogarszał z dnia na dzień. Kiedy zaczęła wymiotować krwią, przestraszyła się. Obraz przed oczami coraz bardziej się rozmazywał. Rodzice Oli zawieźli ją natychmiast do szpitala. Aleksandra słaniała się na nogach, nie widziała co się dzieje. Zdążyła tylko usłyszeć: „To poród”. Weronika przyszła na świat błyskawicznie. Aleksandra nie usłyszała jej płaczu. Usłyszała za to formułę chrzcielną. Dziewczynka była martwa. Ola zapadła w śpiączkę. Nastąpił wylew wielonarządowy. Miała krwotok do mózgu, zawał serca, przestały pracować nerki, płuca i zaczynała ustawać praca tarczycy. Straciła jednorazowo przy porodzie 2, 5 litra krwi. — Tak naprawdę, to czułam że umieram, ale starałam się wytrzymać ten stan, bo kto zostanie z Weroniką ?— opowiada. — To cud ,że podczas 10 minut w szpitalu, w tym 6 minut na sali porodowej zdążyłam ukończyć poród siłami natury.

Ola obudziła się trzy tygodnie później. Dowiedziała się, że prawdopodobnie Weronika zmarła wcześniej, jeszcze w jej brzuchu. Poród, który pamięta jak przez mgłę, nie przypominał tego, co mówili w szkole rodzenia. Ola wymiotowała, czuła ból w klatce piersiowej i ból żołądka. Była przekonana ,że to silne zatrucie pokarmowe, podobne do tego przez jakie przeszła trzy miesiące wcześniej. Gdy zaczęła wymiotować krwią i prawie nie widziała, zawieziono ją do szpitala. Z dokumentacji wynika, że w 93,5 proc. jej organizm umarł (w skali APACHE II.)

Potem był długi sen i liczne transfuzje krwi. Krew nie krzepła, tylko z niej wypływała. — Byłam na pompie serca, na dializie, pod respiratorem i cały czas na tłoczonej krwi — wymienia.
Mówi, że Weronika była dla niej wszystkim. — Wiedziałam, że ja już mogę iść do niej. Że jest mi wszystko jedno. Poza nią nie miałam nikogo. Była moim sensem — opowiada. — Nie widziałam jak się nam w życiu ułoży, byłam gotowa zostać samotną matką. Ale miałam ją mieć..
Pamięta pochylonych nad nią nią lekarzy. — Dla wielu z nich umarłam — mówi.
Trzydzieści siedem dni spędziła na OIOM-ie. Rodzice Oli bali się o nią każdego dnia. Widzieli, że jeśli zadzwonią do nich ze szpitala, to usłyszą wtedy najtragiczniejszą wiadomość z możliwych. Panicznie bali się telefonów. Woleli ciszę. Jednak telefon zadzwonił: zostali poproszeni żeby przyjść do szpitala, pożegnać się z córką.
Iskierka nadziei, że Ola będzie jednak żyła pojawiła się, kiedy krew zaczęła znów w niej krzepnąć. Wizyta rodziców wpłynęła na nią kojąco. Dała znak życia. Mimo pandemii i obostrzeń, ordynator zgodził się, żeby co drugi dzień rodzice odwiedzali Olę. Po każdej wizycie było lepiej. — Na przykład nie pracowały samodzielnie płuca, był wspomagany oddech. Odmówiłam zabiegu trochotomii .Odmawiałam wszystkiego. Nagle okazało się że sama dobrze oddycham ,a natlenienie jest w 99 proc.— wspomina. — Wątroba powoli zaczęła wracać do pracy, mimo że byłam już przygotowywana do przeszczepu. I tak samo działo się z innymi narządami: nerkami, tarczycą, żołądkiem. Włączały się do pracy kolejno, z zaskoczenia. Nawet zmiany w mózgu typowe dla osoby po krwotoku do mózgu zaczęły się wchłaniać, zostawiając blizny, ale między nimi drożne przestrzenie. Ciekawe, że przez cały czas od tego co się wydarzyło, bez zarzutu pracował układ rozrodczy.

Rehabilitant regularnie pracował nad mięśniami Aleksandry. Miała masywne zaniki mięśniowe, w szpitalu zgubiła 27 kilogramów. Bliscy modlili się każdego dnia o jej zdrowie i życie. — Został mi tylko lewostronny niedowład, nad którym pracuję od 15 miesięcy. Na co dzień go nie widać, po prostu wolno schodzę ze schodów, potrzebuję więcej miejsca by wsiąść czy wysiąść z samochodu. Kiedy wybudziłam się ze śpiączki, ruszałam tylko gałkami ocznymi — wspomina. — Nawet nie wiedziałam, dlaczego tu jestem. Pierwsza myśl: nie ma Weroniki, pewnie wyszłam już ze szpitala i chciałam się zabić.
Wtedy nie wiedziała, czy tak już zostanie na zawsze? Czy stanie kiedyś na nogi? Czy będzie osobą w stanie wegetatywnym karmioną przez rurki i podłączoną do cewnika? Czy będzie musiała dożywotnio brać leki na serce? Ukończyła semestr studiów magisterskich z architektury na prestiżowej uczelni w Holandii. ( TU Delft). Zaplanowała w myślach, że jeśli przyjdzie jej żyć w stanie wegetatywnym, ale mózg będzie pracował bez zarzutu, zgłosi się na uczelnię na planowany kiedyś doktorat, a potem poprosi o eutanazję.

A jednak trzeba żyć

Ola ważyła 37 kilogramów. Telefon, który dostała do ręki po wielu tygodniach zdawał się ważyć tyle, co cegła. Opanowanie go też było trudne. Ale rozmowa z kuzynką przywróciła Aleksandrze wiarę, że trzeba żyć dalej. Okazało się, że kuzynka zdążyła zrobić maleńkiej Weronice zdjęcie. Maleńka była piękna.
Kobieta, która rodzi martwe dziecko, dostaje je do rąk, żeby je przytulić. Stan Oli na to nie pozwalał. Wiele tygodni żyła w przeświadczeniu, że dziewczynka nie została tradycyjnie pochowana. Bliscy unikali tego tematu, bo trwała dramatyczna walka o życie Aleksandry. Dopiero kuzynka Oli przekazała jej wiadomość, że Weronika została skremowana i pochowana w grobowcu rodzinnym w Suwałkach. Wtedy w Olę wstąpiła energia i ogromna chęć, żeby wstać ze szpitalnego łóżka. — Moją największą motywacją było pragnienie urządzenia prawdziwego pogrzebu córki u siebie w mieście — opowiada. — Ponieważ to wszystko stało się 20 kwietnia, każdego tego dnia następnego miesiąca zakładałam sobie nowe wyzwanie: że nauczę się jakkolwiek chodzić, że skończę obiecane projekty, że zacznę jeździć autem – przecież muszę zorganizować jej pogrzeb, a tego nie zrobię zdalnie.
Pogrzeb Weroniki w Dywitach przebiegł zgodnie z planem. Trwał wtedy głęboki lockdown, dopuszczano obecność 5 osób na pogrzebie. Aleksandra przygotowała przemowę. Wiara w to, że jej maleńkiej córeczce tam, w niebie, może być dobrze, pozwalała przetrwać. Wdała się z córką w dialog.
Dziś Aleksandra jest osobą z niepełnosprawnością w stopniu umiarkowanym. Dwa miesiące temu wróciła do pracy we własnej firmie jako architekt. Ale mówi, że wstać po to, by być tylko architektem to trochę mało. Chce pomagać innym: takim jak ona. Takim, dla których nie było nadziei. Po stracie córki sama przeszła terapię behawioralną, terapię somatyczną w zespole stresu pourazowego.

Zrobiła kursy w Australii, po których sama, będzie mogła pomagać innym. Uczyła się także zdalnie w amerykańskim Yale University. — Dowiedziałam się, co dzieje się z człowiekiem, który przeżywa stres pourazowy. Ale także co dzieje się z człowiekiem, który nagle dowiaduje się o stracie dziecka, albo wybudza się ze śpiączki i okazuje się, że nie chodzi — opowiada.— Jak można stymulować mózg do pracy? Dlaczego inteligencja sportowa spada? Czym jest plastyczność mózgu oraz że spadek umiejętności poznawczych jest czymś, nad czym można pracować w warunkach domowych.
Podczas kursów rehabilitacyjnych spotykała osoby na wózkach inwalidzkich po udarach do mózgu , które nie wierzyły w to, że kiedyś staną na nogi. Podchodziła do nich i mówiła: „Zobacz, ja też nie miałam chodzić jeszcze kilka tygodni temu, mówiłam tak samo jak ty, a stoję tu przed tobą.”

Sama długo nie mogła znaleźć pomocy dla siebie. Długo czekała na termin wizyty u psychologa, psychiatry. Koszty były ogromne. Zaczęła rozmawiać przez komunikatory z potrzebującymi pomocy kierowanymi do niej ze szpitala, bo tylko taka była możliwość w pandemii. Wszystko w ramach wolontariatu. Zaznacza zawsze, że nie jest psychologiem, ale wie, jak ważne jest czasem samo wysłuchanie. Ostatnio wsparła kobietę, która była w trakcie porodu martwego dziecka, pomogła mężczyźnie w wyjściu ze stanu wegetatywnego, a także kobiecie, która żyje w zawieszeniu po tym jako jedno z bliźniąt umarło. — Te osoby nie chciały rozmawiać z psychologiem, tylko ze mną. Ale ja go nie zastąpię. Stłumiony żal skumuluje się w ciele powodując ból, brak postępu w rehabilitacji. A kiedyś to wypłynie ze zdwojoną siłą — przypuszcza Ola. — Chcę pomagać. W drugą rocznicę tych wydarzeń, 20 kwietnia 2022, chcę ruszyć z platformą internetową „ There is hope“ (pol. Jest nadzieja). Będzie to miejsce dla osób po utracie dziecka w okresie okołoporodowym, a także dla osób po wylewie wielonarządowym. Ich bliscy, którzy współcierpią i również muszą odnaleźć się w nowej sytuacji, będą mogli znaleźć pomoc, zupełnie nieodpłatną. Opowiem im, jak wygląda świat z perspektywy osoby, która urodziła się na nowo. Uzyskałam dyplomy i certyfikaty w zakresie takiej pomocy. Mam duże doświadczenie własne. Jestem w stanie powiedzieć „Wiem co czujesz . Będzie lepiej". Dokształcam się dalej, żeby nieść fachową pomoc. A Weronika...? To dla niej. Obiecałam jej, że skoro wróciłam, to po to, by zrobić coś dobrego . Będzie ze mnie dumna, kiedy do niej kiedyś dołączę.

Aleksandra Tchórzewska
a.tchorzewska@gazetaolsztynska.pl




2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5