My tych dwóch lat nie przetrwamy

2021-11-15 20:40:49(ost. akt: 2021-11-15 20:01:16)

Autor zdjęcia: Zbyszek Woźniak

Bar już się zamknął. W okolicznych małych firmach klientów ubywa. Przyczyny? Problem z dojazdem, błoto, korki. Klienci rezygnują z zakupów czy usług. A przedsiębiorcy z olsztyńskiego Pieczewa, właściciele firm, obok których trwa budowa linii tramwajowej, boją się o swoją przyszłość.
Dorota Zawiślińska, od dwóch lat prowadzi salon fryzjerski na Pieczewie, dzielnicy Olsztyna. Ale zakład ma o wiele dłuższą tradycję, bo funkcjonuje ponad 20 lat. Jego właścicielka nigdy nie miała problemu z klientelą, zakład przetrwał lockdown. — Ale tych dwóch lat, bo tyle ma trwać budowa linii tramwajowej, to możemy nie przetrwać — pani Dorocie trudno wykrzesać z siebie choć odrobinę optymizmu.

Nic dziwnego: błoto, brud, pozamykane przejścia i dojazdy. Jak dotrzeć do salonu na czas? — Klientkom zdarza się po prostu nie dojechać. Odwołują wizyty, spóźniają się.

To generuje spore straty. Powinien być do nas normalny dojazd, jakieś chodniki, żeby ludzie mogli przejść. Ostatnio stałam pół godziny i czekałam aż przejedzie koparka i ciężarówka, do której ładowano ziemię. Nie miałam jak wyjść z pracy. My musimy być wyrozumiali: a że koronawirus, a że budowa linii tramwajowej. Ale kto nas zrozumie? — pyta pani Dorota.

W sierpniu ruszyła budowa drugiej linii tramwajowej. Z tego powodu Pieczewo przechodzi rewolucję komunikacyjną. Rozkopana droga, błoto lub pył, a także utrudniony dojazd, nie pozwalają na normalne dotarcie do wielu miejsc. A właśnie tu, na Pieczewie, od lat funkcjonuje wiele lokali usługowych. Dziś ich dalsza działalność stoi pod znakiem zapytania. Bo budowa linii tramwajowej mocno namieszała w życiu ich właścicieli.

A co jeśli już klientki dotrą, pokonując przeszkody, na fotel fryzjerski? — Są oburzone i złe — opowiada Małgorzata Stankiewicz, fryzjerka. — Czas ich dojazdu do salonu się wydłużył, zdarza im się spóźnić nawet do 40 minut. Sama dojeżdżam z Zatorza do pracy, i przed budową linii tramwajowej, zajmowało mi to ok. 25 minut. Dziś jadę nawet 45. To jest bardzo uciążliwe, męczące. Tutaj nie ma przystanku, więc muszę jeszcze iść kawałek drogi. Tu jest wszystko rozkopane, buty toną w błocie.

Dlatego kiedy Dorota Burzyńska, klientka, wchodzi do salonu, to pyta, czy ma zdjąć buty. Pracownice salonu co i rusz myją podłogę. Każdy, kto wchodzi, zostawia błotniste ślady. Pani Dorota mieszka na Pieczewie, więc się nie spóźnia. Ale opowiada nam o innych problemach związanych z budową linii tramwajowej: — Mieszkam przy u. Jeziołowicza. Nie mam jak przejść na drugą stronę ulicy na przystanek przy ul. Burskiego. Mam zablokowane przejście. A w ogóle jeden wyjazd jest od ul. Sobocińskiego przez parking przy piekarni. A co, jakby był pożar? Straż by chyba nie dojechała.

Ostrzega też, że jest niebezpiecznie. — Ostatnio rano prawie potrącił mnie samochód. Kierowca busa mnie przepuścił. A z drugiej strony śmignęło auto, w ostatniej chwili zdążyłam się wycofać. Teraz chodzę z takim światełkiem, o, proszę zobaczyć — Dorota Burzyńska, prezentuje zielony, migoczący brelok. — Jest tragicznie. Wszędzie jest błoto. Nic nie jest oznakowane. A do tego wszędzie jest tak ciemno! Przy takich budowach, to powinno być porządne oświetlenie. A nie, żeby czekać aż latarnie się zaświecą.

Fot. Zbyszek Woźniak

Młoda pracownica salonu fryzjerskiego miała mniej szczęścia. Wieczorem została potrącona wraz z córeczką. Jak poinformowała policja, kobieta przechodziła przez jednię prawidłowo po oznakowanym przejściu dla pieszych.

Brak bezpieczeństwa, brak komfortu w poruszaniu się i brak pewności jutra. — Bar, jedyny w tej okolicy, gdzie można było zjeść domowy obiad, już się zamknął — mówi Paweł Charbicki, właściciel funkcjonującej po sąsiedzku z salonem siłowni. — Praktycznie z dnia na dzień, po rozpoczęciu budowy. U nas też, od pierwszego dnia, kiedy rozpoczęła się inwestycja tramwajowa, odnotowujemy spadek zainteresowania usługami, mamy mniej klientów. W naszym przypadku nieszczęścia chodzą parami: najpierw lockdown, a teraz to. Dopiero co w czerwcu zniesiono restrykcje, a w sierpniu już ruszyła budowa. Nie mieliśmy szans na odbudowanie naszych biznesów.
Fot. Zbyszek Woźniak

Pan Paweł pociesza się tym, że ma stałych klientów, którzy mimo wszystko dotrą do niego. — Jest problem z klientami z miasta, bo kluczowe skrzyżowanie odcina nas od świata. Czuję się poszkodowany. My właściciele lokali, chcemy się zorganizować i starać o rekompensaty. Powinniśmy ją otrzymać w postaci ulg w podatku od nieruchomości na zasadach ogólnych. Ale nie wiem jak to będzie, bo mamy złe doświadczenia. Chyba że rada miasta podejmie uchwały, a takie były podejmowane podczas pandemii, kiedy zwalniano właścicieli lokali z podatku. Będziemy się o to starali.

Joanna Bogacka od dwudziestu lat sprzedaje rolety. — Ludzie nie wiedzą, że mimo wszystko mogą do nas dojechać. Jest zakaz ruchu, ale nie wszyscy doczytują, że ten zakaz nie dotyczy posesji przy której działamy. Bo to jest napisane małymi literkami — dopowiada. — Dopiero co, przez lockdown było zamkniętych mnóstwo zakładów. Spadły nam obroty. Teraz z kolei mamy ograniczenia spowodowane budową. Nasze obroty spadają. Rozmawiam z innymi przedsiębiorcami, mówią to samo: że klienci do nich nie dojeżdżają.

Pani Joanny to wcale nie dziwi. — Jest pośpiech w naszym życiu, wszędzie chcemy podjechać, żeby coś załatwić i biec dalej. A teraz jest to mocno ograniczone. Nie ma parkingów przy nas. Można do nas dojechać, ale nie wszyscy o tym wiedzą. A my na tym tracimy — ubolewa.

Salon kosmetyczny, który prowadzi od 10 lat Magdalena Wołoszyn, znajduje się po drugiej stronie (rozkopanej) ulicy. — Bardzo często się zdarza, że klientka nie ma jak do mnie jak dotrzeć. W ubiegłym tygodniu wizytę odwołało aż pięć z nich. I to właśnie dlatego że wiedziały, że nie dojadą. Szósta klientka była już na skrzyżowaniu, blisko mnie, ale była stłuczka, więc droga była zablokowana.

Czemu klientki rezygnują? — Po pierwsze, przez korki. Po drugie, tutaj jest bardzo niebezpiecznie. A po trzecie, co chwilę jest jakaś zmiana organizacji ruchu: Dziś jedziemy tak, a jutro jest już inaczej. Uważam, że wszystko jest bez pomyślunku i logiki — irytuje się Magdalena Wołoszyn.

Przypomina, że kiedy przy ul. Kościuszki robiono linię tramwajową, poupadały tam firmy. — Co będzie z nami? — zastanawia się.

Pani Magdalena nie może uwierzyć, że cała czteropasmowa ulica została wyłączona z ruchu. — Powinni poszczególne części powyłączać, tak jak to zrobili na Krasickiego czy na Wyszyńskiego: tam jest jedna "nitka" jest puszczona. Tutaj jak deszcz popada, to zupełnie nic nie widać. Jadę 10 na godzinę i nie wiem, jak można rozpoczynać budowę w tak małym mieście, w tylu strategicznych miejscach naraz. Boję się co będzie, jak przyjdzie zima i wszystko pozamarza...

Aleksandra Tchórzewska
a.tchorzewska@gazetaolsztynska.pl

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5