"Ten guz był tak obrzydliwy i złośliwy". Mamy pandemię nowotworów. W Olsztynie również

2021-10-04 15:29:36(ost. akt: 2021-10-04 13:46:32)
W Olsztynie miesięcznie setki osób spotykają się z onkologiem

W Olsztynie miesięcznie setki osób spotykają się z onkologiem

Autor zdjęcia: pixabay.com

Rak nie patrzy na wiek. Po prostu się rozwija, czasem mówi coś szeptem, a czasem nie daje żadnych znaków. Ale może warto się zbadać, żeby spać spokojnie? Bo, gdy będzie za późno, choroba będzie już krzyczeć. 4 października obchodzimy Światowy Dzień Onkologii.
Rak to wyrok? Kiedy pada taka diagnoza, dosłownie świat się wali. Jak więc walczyć, gdy brakuje sił? Ale życie pokazuje, że to, co nas nie zabije, może nas tylko wzmocnić.

Gdy idziemy do przychodni onkologicznej, nie da się ukryć, że kolejka do lekarzy jest spora. Cały czas ktoś dochodzi, ktoś czeka na zabieg, a ktoś inny na wynik. Jak pani Maria.

— Miałam już nowotwór piersi. A co przede mną? Strach. Kiedy byłam w szpitalu, poddałam się. Psychika tak mi siadła, że po operacji złapałam męża za szyję: „Ratuj mnie, bo odchodzę!” Dosłownie czułam zimno idące od środka. Jakbym umierała. Ale po kilku dniach zaczęłam jakoś sobie radzić. Zresztą tyle w życiu przeszłam, że nie dziwię się, że stanęłam na nogi — opowiada pani Maria z Iławy. — Dziesięć lat temu straciłam syna. Skoczył do wody i nie wypłynął. Pojechał nad jezioro z całą klasą, żeby uczcić maturę. Miał pecha. Wtedy również się poddałam. Postawiłam się na którymś miejscu. Nie byłam najważniejsza. Ale teraz mam dla kogo żyć. Mam wnuczki i bardzo je kocham. Muszę być silna też dla męża, bo choruje. Ale niestety od jakiegoś czasu i ja choruję. Na jelita. Często leżałam w szpitalu. I właściwie niczego konkretnego mi nie wykryto. Cały rok brałam antybiotyki na stan zapalny. Niewiele pomagało, a ból był w dzień i w nocy. Nawet schylić się nie mogłam. Gdy czułam się coraz gorzej, a lekarz powiedział, że muszę łykać antybiotyk przez kolejny rok, przyjechałam do Olsztyna, żeby mnie zbadali. Choruję też na serce, mam cukrzycę i nadciśnienie. Na wszystko biorę leki, więc może brzuch już nie wytrzymał? Dlatego w Olsztynie zrobili mi gastroskopię. Po niej dostałam skierowanie do onkologa. Co mi powie?

Z nowotworem zmagała się też pani Danuta. Rozpiera ją energia. W poczekalni mówi najwięcej. Ale ma powód, żeby rozmawiać.

— Siedemnaście lat temu zdiagnozowano u mnie nowotwór nerki. I to przez zupełny przypadek. Trafiłam do szpitala z zapaleniem trzustki. Ale doktor był tak dociekliwy, że zrobił mi szczegółowe badania. To był szok, bo nic nie czułam i nie podejrzewałam. A tu guz. Nie wiedziałam, czy płakać, czy krzyczeć — opowiada Danuta z Olsztyna. — Gdy wyszłam ze szpitala, poszłam prywatnie do onkologa. On to obejrzał i stwierdził, że guz jest malutki i trzeba go obserwować. Dodał, że co pół roku mam przychodzić na badania. Wtedy okaże się, czy guz rośnie, czy stoi w miejscu. Z gabinetu wyszłam jak na skrzydłach. Bo przecież nie będzie operacji, więc wszystko jest w porządku. Ale w nocy nie mogłam spać. Weszło mi do głowy: jak ja z tym guzem mam chodzić? Przecież to tykająca bomba! Z samego rana spakowałam torbę i poszłam na izbę przyjęć. Kazałam zawołać doktora, który mnie badał i nakazałam wyciąć sobie raka. Przecież ja bym zwariowała, gdybym, codziennie myślała, czy ten guz rośnie i co mi zjada. Usunięto mi całą nerkę. Pamiętam, że przyszedł do mnie lekarz, wziął mnie za rękę i powiedział: „Pani Danuto, bardzo pani dziękuję. Ten guz był tak obrzydliwy i złośliwy, że za chwilę by pękł i rozsiał się na wszystko”. Miałam więc dobre przeczucia…

Ale pani Danuta nie nacieszyła się długo spokojem.

— Potem miałam raka piersi. Najpierw jednej, potem drugiej. Miesiąc po miesiącu. Pierwszy był lżejszy, drugi już złośliwy, zaatakował sutek. To była duża sprawa — dodaje pani Danuta. — Ja bardzo szybko się denerwuję i płaczę, a potem sama sobie tłumaczę, że muszę wziąć się za siebie. Nerka pokazała mi, że tę walkę się wygrywa. Zaatakował mnie też skórny nowotwór. Ale i go szybko usunęłam. I teraz opowiadam o tym tak lekko, ale ileż ja nocy przepłakałam. Ile razy pytałam: dlaczego akurat mnie to spotyka?

Na to pytanie trudno odpowiedzieć. Ale zamiast odpowiedzi lepiej szukać siły w sobie na kolejny dzień, miesiąc, rok.

— Bardzo regularnie się badałam. I to uratowało mi życie. I wszystkim to mówię: badajmy się! Samo nie przejdzie. Niedawno zmarła siostra męża. Też się zaczęło od piersi, ale zbagatelizowała sprawę i już jej nie ma. Młoda kobieta, 56 lat — mówi pani Danuta. — Zdecydowałam się też usunąć wszystko, co kobiece. Na własne życzenie. Bo od piersi do macicy niedaleka droga. Jestem trochę jak Angelina Jolie, która usunęła piersi, żeby nie zachorować. Ja też chcę mieć święty spokój. I teraz badam się dwa razy do roku. Raz mammografia, a drug raz USG. I tak naprzemiennie. Myślę, że mogę spać spokojnie. Dziś jestem silna. Mogę góry przenosić, bo poradziłam sobie z najgorszym. Ludzie patrzą na mnie, jakbym była stuknięta. Mówią: aż tyle nowotworów, każdy inny, a ja cała uśmiechnięta. Ale nad czym mam płakać? Zresztą nie mam czasu użalać się nad sobą. Po co?

Pani Ewa z Olsztyna z kolei woli zapobiegać niż leczyć. Przyszła do przychodni, żeby usunąć małe znamię.

— Gdyby nie historia moich dwóch koleżanek, pewnie bym to zbagatelizowała. To są dwie historie, z zupełnie innym zakończeniem. Jedna pozytywna, druga tragiczna — zdradza pani Ewa. —  Zajmuję się kwiatami i pierwszą koleżankę poznałam na jej ślubie. Zaprzyjaźniłyśmy się. Niedługo potem zaszła w ciążę. I kiedy nosiła dzieciątko pod sercem, zdiagnozowano u niej raka piersi. Postanowiła jednak urodzić córeczkę. Jak to się mówi: za wszelką cenę. Jednocześnie zawzięła się, że pokona raka. To było dla niej bardzo ciężkie emocjonalnie. Ale jednocześnie bardzo skupiła się na ciąży. I gdy urodziła przecudowną dziewczynkę, udało jej się też wyjść z choroby. Po trzech latach urodziła kolejną córeczkę. Cały czas wszystko jest w porządku. Jednak moja druga przyjaciółka nie miała tyle szczęścia. Gdy zaszła w drugą ciążę, dowiedziała się o nowotworze piersi. Próbowała wszystkiego, ale to było tak silne i złośliwe, że ją zabrało. Miała trzydzieści lat…

Niestety coraz więcej osób choruje na nowotwory. Statystyki są przerażające. Pokazują, że nawet co czwarta osoba zachoruje na raka. Zatem czy jest coś, co można zrobić, by nie zachorować na raka i nie umierać przedwcześnie?

— Do naszej przychodni w Olsztynie przychodzi ogromna rzesza osób. Mamy kilka tysięcy przyjęć w miesiącu. To są zabiegi i konsultacje. W kooperacji ze szpitalem wojewódzkim prowadzimy też część szpitalną jednodniową. Tam odbywają się cykle chemioterapii — około trzystu miesięcznie. Jest też chirurgia jednego dnia — kilkadziesiąt w miesiącu. To pokazuje, ile osób ma historie onkologiczne. A podobnych placówek jest więcej. W Olsztynie, w Polsce... A co mnie przeraża? Niestety przychodzą do nas coraz młodsi ludzie. Wiek już nie ma znaczenia — zauważa Krzysztof Śmiarowski, prezes Olsztyńskiego Ośrodka Onkologicznego "Kopernik”. — Żyjemy w wielkim pędzie i stresie. Nie wszyscy żywimy się też produktami prosto od rolnika. Ważne są też obciążenia genetyczne. Dlatego trzeba wyjść na przeciw. Im wcześniej wykryje się nowotwór, tym szybciej można go wyleczyć. Rak to nie wyrok!

I dodaje: — Ostatnio onkolog opowiedział mi, że przyszła do niego pacjentka, która miała ogromnego guza. Nic z nim nie robiła przez półtora roku, bo myślała, że sam przejdzie, może się wchłonie. To pokazuje, że ludzie boją się wiedzieć, a to błąd. To niewiedza może nam zaszkodzić. Na szczęście dziś dużo jest takich nowotworów, z którymi medycyna radzi sobie świetnie. Dlatego, jeśli obawiamy się, że coś jest nie tak, warto pójść do lekarza rodzinnego i poprosić go o skierowanie. Lepiej to skonsultować i dowiedzieć się, że to nic złego, niż potem się zamartwiać. Po prostu warto myśleć o sobie.

Krzysztof Śmiarowski
Fot. Ada Romanowska
Krzysztof Śmiarowski

ADA ROMANOWSKA
a.romanowska@gazetaolsztynska.pl


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5