Nauka w lesie? W Olsztynie takiej brakuje

2021-06-22 20:24:00(ost. akt: 2021-06-22 17:10:12)
od lewej: Urszula Bartnikowska, Beata Solińska, Justyna Płatek i Jola Pulwert

od lewej: Urszula Bartnikowska, Beata Solińska, Justyna Płatek i Jola Pulwert

Autor zdjęcia: Ada Romanowska

Ile możliwości ma patyk? Jak nauczyć pierwszoklasistę pisania nim po piasku? Cztery dziewczyny z Olsztyna chcą wdrażać na Warmii i Mazurach edukację alternatywną, która idzie za potrzebami dziecka, a nie systemu.
Lekcje są nudne. Ile razy mówią to uczniowie? Nauka jest ważna, ale czy musi odbywać się w ławce przed tablicą? To pytanie zadają sobie cztery dziewczyny z Olsztyna. Marzy im się edukacja alternatywna, z jakiej mogą korzystać inne miasta. W Olsztynie w tej kwestii mamy pustynię. Ale do czasu, bo wszystko idzie do przodu. Zatem można liczyć też na zmiany w edukacji. Bo czy na Warmii i Mazurach nie można uczyć się chociażby w pięknych okolicznościach przyrody?

— W innym większym mieście rodzice mają do wyboru kilka miejsc alternatywnej edukacji. Są co dwie ulice. To takie miejsca, gdzie bierze się pod uwagę to, co dziecko czuje i potrzebuje, a nie to, co jest napisane w założeniach szkoły. W Olsztynie, jak na razie, jest tylko jedna taka propozycja. Ale to i tak mało w porównaniu z innymi regionami — tłumaczy Jolanta Pulwert, która jest doradcą zawodowym i propaguje edukację alternatywną. — A przecież na Warmii i Mazurach mamy ogromny potencjał. Dlaczego z niego nie korzystać?

— Rok temu przyjechałam do Olsztyna z Warszawy. Tam uciekłam kiedyś z Warmii, ale zamarzyłam, żeby tu wrócić. Olsztyn jest świetny do życia, z piękną i naturalną przestrzenią. Zaczęłam jednak szukać tu przedszkola, które spełni moje oczekiwania. Okazało się, że wybór jest ograniczony. Zawiodłam się ofertą — dodaje Justyna Płatek, która specjalizuje się w edukacji cyfrowej. — Dlatego wiem, że trzeba stworzyć tu miejsca, które będą skupione na dziecku, a nie na systemie edukacyjnym. Mowa o przedszkolach i szkole podstawowej.

— Dziecko w tradycyjnej szkole spędza wiele godzin w zamkniętym pomieszczeniu. Musi też wiele czasu siedzieć w ławce. To nie jest zgodne z jego rozwojem — tłumaczy Beata Solińska, która nazywa siebie artystką edukacji. Jest nauczycielem języka polskiego, logopedą i specjalistką terapii pedagogicznej. — Szkoły, które są odpowiedzią na potrzeby dziecka, powinny być organizowane w bliskości z naturą. Na przykład w lesie. Środowisko uczenia się jest istotne, powinno jak najlepiej oddziaływać na dziecko, żeby się dobrze rozwijało i wykorzystywało swój ogromny potencjał. To nie jest szkoła przetrwania. Przedszkolaki w takiej przestrzeni mogą swobodnie się bawić. Z kolei dzieci z pierwszych klas podstawówki mogą prowadzić swoje działania w przyrodzie i odpowiadać na swoje pytania. Nie ma sprawnego pisania bez sprawnej motoryki i orientacji w przestrzeni. Wiele umiejętności szkolnych można nabywać i rozwijać w przyrodzie. Oczywiście zajęcia w leśnych szkołach odbywają się też w salach lub bazach terenowych. Dach nad głową czasem też jest potrzebny. Ale nawet zima w lesie dzieciom jest niestraszna. To nie pogoda jest zła, ale ubranie nieodpowiednie. Moje doświadczenie podpowiada, że to dorośli wymiękają, a dzieci świetnie sobie radzą. Natura jest naturalnym nauczycielem, animatorem i wychowawcą. W przyrodzie jest wszystko. Doskonale widać to na przykładzie szkoły leśnej, która działa w Białymstoku.

— A czy Olsztyn nie ma lepszych zasobów? Mamy ich znacznie więcej, ale z nich nie korzystamy — zauważa Jolanta Pulwert. — W każdej szkole jest wylany beton, a za siatką jest na przykład las, z którego dzieci nie korzystają. Ale mają sprawdziany, zaliczenia i muszą się wykazywać. Taka nauka na łonie natury przebiega oczywiście zgodnie z podstawą programową. Ale zamiast ścian mamy drzewa, a zamiast dzwonka szum wiatru. Na szczęście takie inicjatywy już niebawem powstaną. Oby było ich jak najwięcej. Warto szukać już dziś w sieci takich propozycji.

Beata Solińska, Urszula Bartnikowska, Jola Pulwert i Justyna Płatek
Fot. Ada Romanowska
Beata Solińska, Urszula Bartnikowska, Jola Pulwert i Justyna Płatek

Na Warmii i Mazurach nauka alternatywna możliwa jest nie tylko w Olsztynie, ale też w Elblągu i od tego roku w Giżycku. Na tym koniec.

— Nasze województwo to pustynia pod względem alternatywnej edukacji. A potrzeba jest ogromna. Wiele osób nie ma nawet pojęcia, że można uczyć się inaczej. To jest już normą w Niemczech czy w Skandynawii. W Polsce taki model edukacji dopiero się rozwija, jest już kilkadziesiąt przedszkoli leśnych. Dlaczego takiej edukacji jeszcze nie ma na większą skalę na Warmii i Mazurach? — zastanawia się Beata Solińska. — Jest coraz większa świadomość rodziców, znających swoje i dziecięce potrzeby. Dziecko jest z natury badaczem, odkrywcą i eksploratorem, potrzebuje odpowiedniej przestrzeni i mądrego przewodnictwa dorosłych.

— Ostatnio, zwłaszcza w kontekście niepełnosprawności, mówi się o sylwoterapii, czyli o drzewoterapii. Sztucznie je się wprowadza do naszego życia, a my przecież mamy u siebie ich naturalny zasób — podkreśla Urszula Bartnikowska, która jest pedagogiem specjalnym. — To pokazuje, że coraz więcej wiemy, co daje nam kontakt z naturą.

— Nauka musi być częścią życia, a nie siedzeniem i wkuwaniem. Dzieciaki potem pytają: po co ja się tego uczę? Umiejętności trzeba zdobywać naturalnie — wspomina Justyna Płatek. — Pamiętam lata swojej nauki. Gdyby nie szkoła, nauczyłabym się odpoczywać.

— A gdybym ja skończyła szkołę, która czerpie z natury, nie doświadczyłabym w wieku nastoletnim depresji — zdradza Jolanta Pulwert. — Kiedyś mówiono, że byłam trudną młodzieżą, a dziś już wiadomo, że to była depresja. Zmienia się po prostu nasza świadomość, również w kwestii edukacji.
— Ja z kolei nie zabrałabym ze szkoły bagażu nudy — dodaje Urszula Bartnikowska. — Nie szkoda na to życia?

ADA ROMANOWSKA

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5