Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Historia zapisana na zdjęciach i kwitach

2020-02-02 17:22:35(ost. akt: 2020-02-02 14:08:10)
Obiad w barze mlecznym. Pierwszy z prawej mój tata

Obiad w barze mlecznym. Pierwszy z prawej mój tata

Autor zdjęcia: archiwum autora

22 stycznia 1945 roku Armia Czerwona zajęła Olsztyn, a w kwietniu mój tata Jan Katarzyński przyjechał tu z żoną Janiną w kolejnym transporcie kolejarzy z Białegostoku. Zatrzymali się w mieszkaniu u znajomych.
Piętnastego czerwca otrzymali przydział w kamienicy przy ulicy Jagiellońskiej 39, dzisiaj 31. Ta część dzielnicy, z kamienicami włącznie, ocalała. Jak później donosił pełnomocnik rządu polskiego Jakub Prawin, zniszczone zostało 40 procent zabudowy miasta.

Ale jakoś trzeba było żyć. W moim rodzinnym albumie zachował się jeden z dokumentów z tamtych lat — protokół z przyjęcia przez ojca wspomnianego mieszkania. Składało się ono z pokoju o powierzchni 21,21 mkw., kuchni o pow. 11,47 mkw. , łazienki o pow. 2,64 mkw., komórki o pow. 3,3 m w., korytarza o pow. 5,76 mkw. oraz piwnicy o pow. 2,80 mkw. Ponadto odnotowano ramy okienne w ilości 4 sztuki, kuchenkę gazową z piekarnikiem, klozet, piec i trzon kuchenny, instalację elektryczną, wodno-kanalizacyjną, wszystko w stanie dobrym.

Nie było to jednak zupełnie w dobrym stanie, skoro tata niezwłocznie przeprowadził remont pieców. Ojciec, który otrzymał zatrudnienie na kolei jako kancelista, w nowym miejscu pracy musiał wylegitymować się przywiezionym z Białegostoku „Zaświadczeniem moralności” dowodzącym, że jest— jak to wpisano — „sądownie niekarany i pod względem politycznym i moralnym cieszy się dobrą opinią”. Niektóre druki urzędowe wypełniano na odwrocie druków niemieckich. Zachowałem do dzisiaj zaświadczenie mojej mamy o zatrudnieniu z 30 czerwca 1945 roku. Po jednej stronie kwit na węgiel w języku niemieckim, po drugiej po polsku: „Niniejszym zaświadcza się, iż ob. Katarzyńska Janina jest żoną pracownika Katarzyńskiego Jana zatrudnionego w charakterze kancelisty Wydziału Mechanicznego Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych w Olsztynie”.

Jak opowiadał mi tata, ci, którzy przyjechali z tych samych stron, trzymali się razem. Wymagały tego względy bezpieczeństwa. Po ulicach wałęsali się bowiem podpici sołdaci. W pierwszych miesiącach po wojnie w Olsztynie rządziła radziecka komendantura wojenna (miała swoje oddziały w każdej dzielnicy). Do połowy maja obowiązywał w mieście stan wojenny. Wydawano między innymi przepustki do poruszania się po innych dzielnicach. O pracę, jeśli ktoś miał w ręku fach lub wyższe niż podstawowe wykształcenie, było łatwo. Sąsiad rodziców, ekonomista pan M., zatrudnił się w magistracie. Otrzymał przydziałowy rower z zaświadczeniem w językach polskim i niemieckim, że jest mu potrzebny do poruszanie się po mieście, ponieważ tego wymaga charakter jego pracy. Opowiadał ojcu, że widział kiedyś, jak żołnierz radziecki targał na plecach wyłamane z organów piszczałki. Może myślał, że są ze srebra? — zastanawiał się M.

W mieście nie brakowało też polskich szabrowników, którzy przyjeżdżali ciężarówkami zza dawnej południowej granicy i szukali w pustych mieszkaniach i po strychach cennych dóbr, których nie zdążyli zrabować Rosjanie. Zdobywcy Olsztyna przywłaszczali sobie zegarki, złoto, biżuterię, kryształy, itp. Każdy mógł wysłać do rodziny dary: oficer 16 kg, szeregowiec 8 kg. Uruchomienie transportu kolejowego, jak wspominał tata, było utrudnione. Rosjanie wywieźli bowiem część urządzeń i szyn na wschód.

Tata opowiadał mi też, że — oprócz pracy na kolei — musiał brać udział w czynach społecznych, odgruzowywaniu dzielnicy. Mam zdjęcie z tego okresu. Jeśli tata zaliczył ileś tam godzin pracy społecznej, otrzymywał talon na obiad dla rodziny w stołówce zakładowej lub barze mlecznym. O żywność w ogóle było trudno. Kto miał znajomych na wsi, radził sobie całkiem nieźle.

Kolejarze należeli do najbardziej zapracowanych ludzi w mieście. Ogromnym nakładem pracy zdołano wznowić ruch pociągów. Codziennie z różnych stron kraju, a potem z Kresów przyjeżdżały setki osiedleńców. Z otrzymaniem dla nich mieszkań były problemy, bo część kamienic, jak już wspominałem, została wypalona przez zdobywców Olsztyna. Wyposażenia w meble też brakowało, bo co cenniejsze wywieziono na wschód jako zdobycz wojenną. Jak opowiadała mi po latach Wanda Trawińska z Zielonowa, wnuczka poety i działacza polskiego Michała Lengowskiego, niekiedy dochodziło do ich niszczenia. U Lengowskich na przykład szukano kosztowności. Kiedy ich nie znaleziono, sołdaci ułożyli meble na stos i podpalili. Resztę zrabowali szabrownicy.

Oto kolejny kwit z moich rodzinnych zbiorów, protokół z 20 czerwca z przekazania mebli na wyposażenie mieszkania. A składały się na nie szafa gdańska, stół, stolik pod radio, kredens. Inne, jak łóżko, tata musiał kupić. Podobnie jak naczynia. Jeśli znalazł coś na strychu, nie było to jego własnością, ale koszt zakupu był niewielki. Pamiętam, jak przez kilka lat służył nam komplet talerzy i spodków ze swastyką pod spodem. Potem dzielnicowy nam poradził, żeby to potłuc.

Transport publiczny (komunikacja autobusowa) też był zdziesiątkowany, więc wiele swoich rzeczy przybysze musieli nieść na plecach. Jak opowiadał mi Robert Pieczkowski, Warmiak z Brąswałdu, każdorazowe załatwienie jakiegoś papierka wymagało wędrówki piechotą do Olsztyna. Najszybciej połączenie ze stolicą województwa miał Bartąg, ponieważ we wsi zachowały się dwa poniemieckie autobusy. Ukrył je w stodole ich kierowca, miejscowy Niemiec. O mały włos nie został rozstrzelany za przywłaszczenie sobie państwowego mienia.

Osiedleńcom rolnikom przydzielano poniemieckie gospodarstwa wraz ze sprzętem rolniczym i zwierzętami gospodarczymi. W praktyce niewiele tego zostało. Na przykład większość ciągników była wyszabrowana, z maszyn pozostały głównie kieraty. Armia zdobywców Prus Wschodnich zarekwirowała też konie i krowy. Sytuacje poprawiała pomoc z UNRY, organizacji pomocy materialnej dla obszarów objętych do niedawna wojną.

Ja urodziłem się 9 maja 1949 roku. Pamiętam Olsztyn z czasów, kiedy miałem pięć lat. Wokoło nie brakowało śladów minionej wojny. Kamienice w gruzach na dole ulicy Jagiellońskiej, na Limanowskiego, Niedziałkowskiego, Reymonta, spalone przez Rosjan pod pozorem szukania tam dywersantów, na murach napisy „Min niet”. Mimo zakazu rodziców, bawiliśmy się w tych gruzach.

Wojna, chociaż nie była abstrakcją, dla nas jednak była. Sądziliśmy, że dorośli ją sobie wymyślili, tak jak straszenie nas Cyganami, kiedy byliśmy niegrzeczni. My też bawiliśmy się w wojnę. Mam też do dzisiaj osadzony w łusce po pocisku chemiczny ołówek. Dopiero kiedy jednemu z chłopaków na Zatorzu wrzucony do ogniska artyleryjski niewybuch urwał dłoń, ta wojna i dla nas stała się realna.

Władysław Katarzyński


Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Roczna prenumerata e-wydania Gazety Olsztyńskiej i tygodnika lokalnego tylko 199 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl


Komentarze (7) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Warmiak #2869343 | 185.212.*.* 16 lut 2020 03:08

    Nie mam żadnego sentymentu do takich ludzi i wcale mi ich nie szkoda. Staliśmy się we własnym domu zabieranym przez przyjezdnych kolonizatorów ludźmi drugiej kategorii. Od setek lat ostrzyli sobie zęby na naszą ziemię i się okazało że ich przerosła. Mogli u siebie siedzieć i nikt by do nikogo nie miał pretensji

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. olsztyniak #2862390 | 5.172.*.* 5 lut 2020 08:33

    Władziu.Opisują wspomnienia z poprzedniego tygodnia.Oprócz zdjęć wszystko Ci się machraczy.

    odpowiedz na ten komentarz

  3. Dobra... #2861219 | 83.9.*.* 3 lut 2020 13:02

    ...zupta.

    odpowiedz na ten komentarz

  4. Rocznik 1958 #2861154 | 195.136.*.* 3 lut 2020 11:02

    Pomimo tego ze urodziłem się 13 lat po wojnie pamietam jeszcze rozgruzowywanie w czynie spolecznym w Bartoszycach. To byl chyba rok 1962 , wszyscy pracownicy urzedu powiatowego brali udzial w rozgruzowywaniu, w tym moi rodzice. Miejsca już nie pamietam, mialem 4 lata , paletalem sie gdzies pomiedzy doroslymi.

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  5. Xx #2860938 | 91.15.*.* 2 lut 2020 21:16

    Mama opowiadała jak po ulicach chodzili saldaty i strzelając w oknach krzyczeli my was aswobodili a w suficie przez wiele lat był ślad po kuli

    Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    Pokaż wszystkie komentarze (7)
    2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5