Teatr Korzunowiczów obchodzi 35-lecie. Jego twórcy mówią: Poszukujemy własnej drogi [ROZMOWA]

2019-09-13 19:15:18(ost. akt: 2019-09-13 17:15:56)
Rodzina Korzunowiczów w czasie prowadzenia warsztatów teatralnych w olsztyńskim MOK

Rodzina Korzunowiczów w czasie prowadzenia warsztatów teatralnych w olsztyńskim MOK

Autor zdjęcia: archiwum rodzinne

Grażyna i Mirosław Korzunowiczowie, aktorzy po Wydziale Lalkarskim PWST, od lat podążają własną ścieżką artystyczną. Kiedy ich syn Kuba dorósł, dołączył do rodziców. Konsekwentnie unikają wiązania się z oficjalnymi instytucjami.
— Wygląda na to, że teatr to wasze przeznaczenie?
Mirosław Korzunowicz: — Odkąd jesteśmy z Grażynką małżeństwem, a poznaliśmy się jeszcze przed studiami, myślimy o teatrze. Po szkole teatralnej przyjechaliśmy do Olsztyna i przepracowaliśmy 10 lat w Olsztyńskim Teatrze Lalek.

— A kiedy uznaliście, że czas iść na swoje?
M.K.: — Na studiach robiliśmy małe formy teatralne. W czasie stanu wojennego 26 grudnia z małą szopką bożonarodzeniową chodziliśmy od domu do domu.

— I milicja was nie zgarnęła?
M.K.: — Byliśmy dla nich niewidoczni. Każdy z nas miał przy sobie jakiś malutki pakuneczek. Ktoś niósł wieżę, czy dwie, ktoś inny dwie lalki i tak przychodziliśmy do kogoś, rozstawialiśmy te dekoracje na dwóch taboretach i graliśmy cały spektakl.

— Tak do całkiem obcych ludzi przychodziliście?
M.K.: — Do całkiem obcych. I potem, kiedy byliśmy już w Olsztynie i Kuba, nasz syn, miał dwa lata, postanowiliśmy reaktywować tę szopkę. Tak się rozwinęła nasza pasja robienia teatru rodzinnie, wspólnie. Kuba, mając trzy latka, chodził i śpiewał kolędy, wychodząc z małym Jezuskiem do ludzi. I tak zostało do dzisiaj.
Grażyna Korzunowicz: — Nas bieda zmusiła, żebyśmy się nauczyli wszystkiego. Teatr, który powstaje i nie ma żadnej dotacji, musi wykształcić w sobie mechanizmy obronne. I takim mechanizmem jest samowystarczalność. Kiedy nie miałam kasy, żeby komuś zapłacić za pomalowanie dekoracji, musiałam zrobić to sama. Potem okazało się, że to jest wielka pasja. Być może bywa to czasem koślawe, ale na pewno jest prawdziwe.

— Moje, własne…
G.K.: — Dokładnie. Dlaczego jest tyle chybionych spektakli w zawodowym teatrze lalek? Tekst świetny, scenografia świetna, muzyka rewelacyjna, aktorzy naprawdę fajnie grają, a jednak wszystko razem nie trzyma się kupy. Albo reżyser nie ma do końca pomysłu, albo muzyka lub scenografia przytłaczają resztę. U nas, kiedy wszystko robimy sami, po prostu nie ma takiej opcji.
M.K.: — Od początku założyliśmy, że będziemy teatrem autorskim, opierającym się na własnych tekstach i własnych pomysłach scenograficznych. A także na własnej muzyce. Grażynka pisze, ja buduję dekoracje, a Kuba tworzy muzykę.

— Teatry instytucjonalne żyją swoim rytmem. Próby są dwa razy dziennie, potem spektakle, wszystko ma swoje miejsce. A w takim teatrze jak wasz to wszystko wygląda zapewne inaczej?
M.K.: — Nam nikt za próby nie płaci i dlatego naprawdę uwijamy się z pracą, żeby jak najszybciej doprowadzić spektakl do stanu pozwalającego na pokazanie go publiczności.

— A ty, Kuba, wchodzisz do gry dopiero wtedy, kiedy scenariusz jest już gotowy, czy wcześniej?
Kuba Korzunowicz: — Pewne klimaty muzyczne na pewno można poczuć wcześniej, zanim jednak nie będę wiedział dokładnie, co i kiedy dzieje się w spektaklu, to nie zaryzykuję tworzenia muzyki. Szkoda byłoby na to czasu.

— Piszesz nuty czy po prostu przygrywasz sobie na instrumentach, tworząc ilustrację dźwiękową?
K.K.: — Wolę pracować na żywym dźwięku. Tworzę oprawę muzyczną od razu na różnych instrumentach. Korzystam oczywiście z komputera z odpowiednim oprogramowaniem.
G.K.: — To są tylko narzędzia. Trzeba jeszcze mieć wyobraźnię. Kiedyś potrzebowaliśmy piekielnego wycia. I nie było skąd go wziąć. Wreszcie koleżanka mówi: „Wieloryb”. Idealnie trafiła w sedno.
M.K.: — A kiedy robiliśmy bitwę pod Grunwaldem, Grażynka wymyśliła sobie, że na śmierć wielkiego mistrza zagra ubrana na biało piękna wiolonczelistka. I kiedy ta dziewczyna, z dużym trudem znaleziona, zagrała Stinga, to było przeżycie metafizyczne. Do tego Kuba chodził i walił łańcuchem o bruk zamkowego dziedzińca. A ja grałem wszystko: wojska polskie, litewskie, króla Jagiełłę, wielkiego mistrza. Grażynka i Kuba robili tylko tło dźwiękowe.

— Mówi się: odkryj swoją pasję, a nigdy już nie będziesz pracował.
G.K.: — Słusznie. Chociaż trudno mówić tylko o pasji w naszym życiu. Jest tu naprawdę mnóstwo pracy, którą wykonujemy z ogromnym zaangażowaniem. Wtedy człowiek pokona wszystkie przeszkody. I dlatego bardzo niedoceniana jest cała rzesza ludzi na wsi, którzy gdzieś tam a to chór prowadzą, a to malują sami dla siebie. Dla mnie to są o wiele bardziej wartościowe działania, niż kiedy ktoś skończy studia i zgrywa cwaniaka.

— Gdybyście nie byli magistrami sztuki, to wasz teatr nie miałby takiego profesjonalnego sznytu.
G.K.: — Oczywiście. Trzeba mieć warsztat zawodowy. Chociaż aktorem zostaje się tak naprawdę dopiero na scenie. I trzeba umieć oddziałać na widza swoimi emocjami.
Stowarzyszenie Przyjaciół Miejskiej Biblioteki Publicznej w Olsztynie zaprasza na benefis Teatru Rodziny Korzunowiczów z okazji 35-lecia pracy artystycznej, który odbędzie się w sobotę 14 września o godz. 18 w Muzeum Nowoczesności (ul. Knosały 3b). Uroczystość uświetnią występy przyjaciół benefisantów.

— Czy to rodzaj daru, wrodzonego talentu?
G.K.: — Tego nikogo nie nauczy się w szkole. To jest ten magiczny moment, kiedy i aktorzy, i widownia tworzą wspólnie spektakl.
M.K.: — Nasze spektakle są grane najczęściej gdzieś w plenerze, w dobrym kontakcie z widownią. Bo kiedy jesteś zamknięty w pudełku sceny, to nie widzisz kompletnie widowni i wtedy musisz zagrać emocjami. Tutaj, kiedy masz bezpośredni kontakt z widzem, to staje się naprawdę piekielnie trudne.

— A skąd czerpiecie inspiracje?
K.K.: — Z tego, co nas otacza. Większość spektakli odpowiadała temu, w którym momencie życia akurat jesteśmy. I poszukujemy własnej drogi.

— Znalazłeś ją, Kuba?
K.K.: — Tak. Jestem instruktorem teatralnym, który mniej angażuje się w granie na scenie, a bardziej w edukowanie młodych osób, które mają szacunek do kultury. Nabrawszy doświadczenia w teatrze rodzinnym, tworzę teraz różne spektakle z młodzieżą.

Łukasz Czarnecki-Pacyński


Komentarze (4) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. alekss #2790758 | 80.52.*.* 14 wrz 2019 12:58

    chwalebna profesja ale do gawiedzi 500+ to nie dociera oni wolą badziewiaste seriale typu ojciec mateusz, klan itp. Finansowo marnie

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  2. OBSERWATOR #2790562 | 88.156.*.* 13 wrz 2019 20:11

    NIC CIEKAWEGO SZKODA KASY , SPAC TO SPIE W DOMU

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  3. Marian #2790605 | 83.9.*.* 13 wrz 2019 22:48

    Brawo Kuba!

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  4. olsztynianin #2791112 | 88.156.*.* 15 wrz 2019 11:54

    JESLI MASZ PROBLEMY ZE SNEM , ODWIEDZ TEATR I ZOSTAN NA SPEKTAKLU , NIE POTRZEBA TABLETEK

    odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5