Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Chłopcy z mojego placu broni

2019-07-07 14:11:22(ost. akt: 2019-07-05 22:38:29)
Dzieciaki z naszego podwórka (autor pierwszy od dołu)

Dzieciaki z naszego podwórka (autor pierwszy od dołu)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Trwają właśnie wakacje. Dzieciaki będą miały więcej czasu, żeby łyknąć świeżego powietrza na osiedlowych placach zabaw i zaznać więcej ruchu. To znaczy, siedząc na ławeczkach i gimnastykując palce na ekranach osobistych smartfonów.
Tak jak w książce z lat mojego dzieciństwa „Chłopcy z Placu Broni” Ferenca Molnara i my mieliśmy swój plac broni — podwórko za kamienicą przy ul. Jagiellońskiej 39. Dzieliliśmy się tym placem z chłopakami z podwórka obok, a oni z nami swoim. Wspólny był trzepak i pobliska łączka, na której paliliśmy ogniska i słomki, a starsi chłopcy papierosy. Oba podwórka najpierw przedzielał płot, a po jego rozebraniu już nic. Pozwalało to rozszerzyć namiastkę boiska do piłki nożnej. Jedną bramką był blaszany garaż, drugą domek gospodarczy. Na tym „boisku”, zwłaszcza podczas wakacji, toczyliśmy, wzniecając tumany wciskającego się do okien kurzu, zacięte boje.

Matki wołały nas tylko na obiad albo żeby wcisnąć do ręki zmoczoną nieco w wodzie kromkę chleba, żeby lepiej wsiąkał w nią cukier, którym była posypana. I jak dorosłym piłkarzom, czasem mocno kopnięta przez któregoś z dzieciaków piłka, leciała panu Bogu w okno, a raczej w okno sąsiada na parterze — pana G. Na brzęk szyby rozbiegaliśmy się w popłochu, kryjąc w mieszkaniach, a sąsiad, z piłką w ręku i tasakiem w drugim wygłaszał w kierunku opustoszałego podwórka oskarżycielską mowę i groził, że nam futbolówkę rozpłata. Zawsze kończyło się to polubownie, gdy rodzic „przestępcy” podejmował negocjacje w sprawie zwrotu piłki, a potem szyba została na jego koszt wstawiona. Aż do następnego celnego strzału.

Na naszym placu broni graliśmy również w siatkówkę i koszykówkę. W pierwszym przypadku rozpinając sznurek pomiędzy dwoma drzewami, a w drugim — rzucając piłką do „kosza” (pozbawione szprych koło od roweru).

Inną dyscypliną sportu uprawianą na podwórku naprzeciwko mieszkania na parterze pana Jurka K., sędziego siatkówki, był tenis ziemny. Był tam względnie równy skrawek podwórka. Po zakreśleniu granic kortu wapnem „pożyczonym” z budowy przy ul. Małeckiego rozpinaliśmy tam splecione ze sobą dwie siatki do tenisa stołowego, po czym udawaliśmy Fibaków, używając do gry deseczki do mięsa i piłeczki zakupionej w sklepie sportowym na starówce.

Dodam, że we wszystkich tych dyscyplinach sportowych zawsze się wyróżniałem, nie poprzestając na nich. W naszym ogródku za kamienicą (przydział dla rodzin kolejarskich) skakałem o tyczce przez siatkę (tyczką był gruby leszczynowy kij), biegałem przez płotki, skakałem w dal (piasek „pożyczony” również z budowy po sąsiedzku), rzucałem „oszczepem” i pchałem kulą-polnym kamieniem. Stąd wzięła się przewaga sprawnościowa i wytrzymałościowa nad kolegami.

Na tymże dziecięcym skrawku naszego placu broni graliśmy też w „państwa”. W tym celu należało nakreślić na piasku koło-„świat”, który dzieliliśmy na równe powierzchnie finką. W każdy taki kawałek była wpisana nazwa jakiegoś państwa, z wyjątkiem Polski. Następnie rzucaliśmy w „świat” nożem. Jeśli się wbił w jakieś „państwo”, właściciel noża odkreślał je dla siebie jako zdobyte terytorium. W końcu, po wielogodzinnej grze na placu boju zostawał jeden zawodnik, który wpisywał w swoją zdobycz terytorialną nazwę „Polska”. A Polski nie należało dzielić. Dzieliliśmy za to Rosję — nasz odwet za zabory.

W piaskownicy na naszym placu broni graliśmy również w noża, chyba najbardziej popularną grę w tych czasach, w różne odmiany gry w „szajbę” ( nakrętki wykręcaliśmy z torów tramwajowych), w klipę, w palanta, po deszczu w wyścig pokoju w rynsztoku, używając zapałek jako kolarzy, w kapsle a na parapecie trzeciego piętra, wychylając się przez okno, w cymbergaja.

Nasze podwórko dzisiaj
Nasze podwórko dzisiaj

Do tych chłopięcych zabaw nie dopuszczaliśmy dziewcząt, chyba że brakowało zawodnika na bramkę albo do gry w dwa ognie. One grały sobie w gumę lub w klasy w innym miejscu, gimnastykowały się na trzepaku dalej lub plotkowały, przeglądając zagraniczne magazyny mody, które kradliśmy dla nich ze stolika dla oczekujących u fryzjera klientów. W jednym dziewczyny z Zatorza były dobre — we wspinaniu się na drzewo, na rosnący w ogródku rozłożysty kasztan. Jeśli któraś założyła spódniczkę, puszczaliśmy ją, dżentelmeni z placu broni, przed sobą.

Naszego placu broni nie musieliśmy bronić, bo nikt nie próbował nam go odebrać, każda kamienica miała swój. Niekiedy biliśmy się między sobą, na przykład o to, czy należała się bramka z karnego, czy nie. Bójki z chłopakami z zewnątrz zdarzały się, owszem, ale bardzo rzadko. A wtedy jeden szedł za drugiego, jak to się mówi, w ogień.

Z naszych dziecięcych, podwórkowych zabaw pozostały tylko wspomnienia. Odezwą się niekiedy echem lat minionych.

Turnieje gry w kapsle organizuje od lat Piotr Smol, miłośnik gier stolikowych, z pomocą aktora lalkowego Mirka Korzunowicza, który dysponuje torem do gry. Były turnieje w Olsztynie, w Dywitach, odbył się też taki, z moim udziałem jako współorganizatora, w zakładzie karnym w Barczewie. W ogólnopolskim turnieju gry w kapsle wystąpili reprezentanci tylko tego zakładu, inni nie uzyskali przepustek. Po turnieju w Barczewie (przeprowadziliśmy takie również w dwóch aresztach olsztyńskich), otrzymaliśmy z Piotrem rzeźby wykonane przez więźniów i podziękowania od naczelnika. Oto fragment: „(...) tego typu imprezy pozwalają osadzonym osobiście odczuć ducha rywalizacji, a same uczestnictwo kształtować ich charaktery. Stanowi to ważny element naszej pracy resocjalizacyjnej ze skazanymi”. Poczuliśmy się dumni...

Władysław Katarzyński

Turniej w kapsle w Dywitach
Turniej w kapsle w Dywitach


Komentarze (9) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Czarka #2759003 | 188.146.*.* 8 lip 2019 15:33

    Czar PRL u.

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

  2. zatorzak #2758853 | 31.0.*.* 8 lip 2019 10:05

    Czy to Władek pisał?.Na zdjęciu Jagiellońska 31.Pod 39 był budynek gdzie swoje studio fotograficzne miał fotograf Karwasz.Mieszkał tam obecny właściciel kilku olsztyńskich sklepów Andrzej O.Reszta się zgadza.Jerzy K był szefem struktur OZPS d/s sędziowskich.Jeszcze za Jurka Mroza który mieszkał na Jagiellońskiej 47.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  3. zyta #2758831 | 46.170.*.* 8 lip 2019 09:26

    Pięknie Pan to opisuje...jakbym tam była.

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. nek #2758820 | 178.36.*.* 8 lip 2019 09:12

      wspomnień czar. Robiło się tor przeszkód żeby nie stanąć na ziemi. Zakopywało się skarby pod szkiełkiem, grało w pikuty, tworzyło obrazy wykorzystując startą cegłę, piasek, miał węglowy, rośliny... oj były czasy

      Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

    2. no #2758798 | 89.228.*.* 8 lip 2019 07:52

      Albo strzelało się z karbidu w puszce po kawie lub po farbie !

      Ocena komentarza: warty uwagi (7) odpowiedz na ten komentarz

    Pokaż wszystkie komentarze (9)
    2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5