W Olsztynie jestem u siebie

2018-06-20 12:00:00(ost. akt: 2018-06-20 13:01:59)
Spotkanie z Wiolettą Sawicką dziś, 20 czerwca o godz. 17.30 w Książnicy Polskiej.

Spotkanie z Wiolettą Sawicką dziś, 20 czerwca o godz. 17.30 w Książnicy Polskiej.

Wróciła ze Szwecji, by na Warmii pisać książki i teraz premierę miała jej szósta powieść — „Czas próby”. Co ją inspiruje, czym jest miłość? O tym mówi Wioletta Sawicka, pisarka. Spotkanie z autorką dziś, 20 czerwca o godz. 17.30 w Książnicy Polskiej.

— Co jest najtrudniejsze w pisaniu o miłości?


— Szczerze? Opisywanie momentów intymnych, a w książkach o miłości występują siłą rzeczy. Język polski jest niestety bardzo ubogi, jeśli chodzi o nazwy organów płciowych. Brzmią albo medycznie, albo wulgarnie lub trywialnie. Trzeba więc mieć się na baczności. Czasem niewłaściwie użyty wyraz może popsuć romantyczną scenę w książce. Mnie osobiście mało romantyczne wydają się słowa np. krocze, pochwa, czy członek. W takich przypadkach ratuję się zaimkami lub opisuję scenę nie używając nazw, a i tak wiadomo, o co chodzi. Poza tym pisanie o miłości nie przysparza mi większych trudności. Pewnie dlatego, że lubię pisać emocjami.

— Tych emocji w książkach jest dużo, bo sama dużo przeżyłaś. Doświadczyłaś na przykład, jak może wyglądać związek na odległość. Przez jakiś czas mąż był w Szwecji, ty wróciłaś do Polski. Odległość była dużym problemem?


— Na pewno życie na odległość destabilizuje funkcjonowanie związku i rodziny. Na szczęście Szwecja nie jest daleko, tylko niecałe dwie godziny lotu. A odkąd weszły tanie linie lotnicze, bilety kosztowały czasem kilkanaście złotych. Podróżowanie nie stanowiło więc większego problemu. Niemniej, ani częste rozmowy telefoniczne, ani regularne odwiedziny, nie zastąpią codziennej obecności. Dlatego od kilku lat znów jesteśmy w Polsce razem.

— Na emigracji bardziej docenia się swój kraj?


– Ja doceniłam bardzo prędko. Już po kilku tygodniach zjadała mnie tęsknota. Myślę, że emigrację lepiej znoszą ludzie bardzo młodzi. Prędzej asymilują się w nowym środowisku. Ja się nie przyjęłam. Choć mieszkałam w pięknym miejscu, gdy przyjeżdżałam do Olsztyna miałam ochotę całować każdy kamień. Tu byłam u siebie.

— Czego nie lubiłaś w Szwecji?


– Generalnie lubiłam Szwecję. To przyjazny, otwarty kraj, choć Szwedzi mają zupełnie odmienną mentalność od naszej. Musiałam się tego nauczyć. Tak samo jak panujących tam zwyczajów np. zwracania się do siebie wyłącznie po imieniu. Nie lubiłam swojej tęsknoty i poczucia wyobcowania, jakie miałam. To najbardziej przeszkadzało mi w życiu w Szwecji. Czułam się wyobcowana, mimo iż nauczyłam się szwedzkiego.

— A co dało to doświadczenie?


— Moje pisanie książek. Gdyby nie pokłosie tęsknoty i stanów z tym związanych, pewnie nie przyszłoby mi do głowy, żeby pisać. Pierwszą książkę „Wyjdziesz za mnie, kotku?” napisałam zaraz po powrocie i wyłącznie dla siebie, żeby wyrzucić z siebie nagromadzone emocje. Miała być tylko dla mnie. Wyszło inaczej. Odkryłam pasję pisania i tak się to potoczyło. Poza tym dzięki emigracji poznałam inny kraj, jego kulturę, zwyczaje, nauczyłam się języka, a to też jest cenne.

— Docenia się też swoją miłość? Czy związek na odległość sprawia, że stajemy się bardziej świadomi łączącej nas więzi?


— Niewątpliwie to próba dla związku. Wiele związków osób, które znam, nie przeszło jej gładko. Nam się udało. Myślę, że teraz jesteśmy jeszcze silniejsi.

— Na okładce najnowszej książki jest zdanie „warto walczyć o miłość”. Tym razem jednak przed bohaterami pojawia się tyle przeszkód, że aż trudno uwierzyć, że ich uczucie przetrwa. Losy bohaterów inspirowane były prawdziwymi historiami?


— Częściowo tak. Trochę też jest w tym fikcji ubranej w moją ideologię. Mam tę przypadłość, że uparcie wierzę w miłość. Zdolną do poświęceń, wybaczania, odrzucenia własnego egoizmu, pokonywania przeszkód. Zaś najpiękniejsza i najtrwalsza w miłości jest szara codzienność. Kiedy odrzuca się swoje wyobrażenia, oczekiwania, a odkrywa zwykłego człowieka, który ma swoje wady, zalety, bolączki, przyzwyczajenia. I kiedy mimo wszystko nie wyobrażamy sobie bez niego życia, to właśnie jest miłość. Uważam też, że miłość im starsza, bardziej pomarszczona, nawet niedołężna, tym jest piękniejsza, głębsza. W taką wierzę, takiej dane mi jest doświadczać od 30 lat i o taką warto walczyć.

— Ty potrafisz walczyć o miłość, bo swojemu mężowi sama się oświadczyłaś. Dziś to rodzinna anegdota?


— Rzeczywiście tak było. Pewnie wynika to z mojego charakteru, że jestem uparta w dążeniu do celu i lubię brać sprawy w swoje ręce. Ostatecznie mamy równouprawnienie, więc skoro wiedziałam, że to ten jedyny, oświadczyłam się i zostałam przyjęta. Do dziś wspominamy to z sentymentem.

— W najnowszej książce znów pojawia się bohaterka — Marta, której pierwowzorem jest Marta Matyszewska, Mazurka. Jest wzorem siły i odwagi, ale też niezwykłej miłości do miejsca, w którym żyje.


— To prawda. Marta jest przesiąknięta mazurskością. Poza tym jest niezwykłą, pełną charyzmy, siły charakteru i pogody ducha kobietą, która kocha ludzi. Urzekła mnie, gdy podczas jednego w wywiadów, jakich udzieliła po ukazaniu się „Wysp szczęśliwych” powiedziała, że nie spotkała w życiu złych ludzi. A przecież będąc dzieckiem doznała od nich takiego okrucieństwa. Dla mnie Marta jest wzorem do naśladowania.

— W twojej siódmej powieści, którą właśnie kończysz, jednym z tematów będzie miłość do ziemi, do Warmii właśnie. Co jest tu tak niezwykłego, że ludzie, którzy mogą zamieszkać w każdym zakątku świata, chcą tutaj wracać?


— Nie wiem czy wszyscy chcą wracać. Ja chciałam. Może jestem zbyt sentymentalna, trochę niedzisiejsza. Lub też dojrzałam do tego, by docenić krainę, w której wyrosłam. Jestem z Warmii. To moje miejsce na ziemi, moja tożsamość, tradycje, wspomnienia. Warmia jest przecież piękna, wręcz magiczna ze swoją przyrodą, krajobrazami, sielskością. Wymarzony klimat do osadzenia tutaj akcji powieści. Dlatego w „Pięknej miłości”, taki jest roboczy tytuł książki, która ukaże się na przełomie roku, akcja toczyć się będzie m.in. w Olsztynie i Ługwałdzie.

— A jakich wyrzeczeń wymaga miłość do pisarstwa?


— W ogóle nie traktuję tego w kategoriach wyrzeczeń. Pisanie jest dla mnie wewnętrzną potrzebą. Jeśli przestanę ją odczuwać, przestanę pisać. Nie potrafiłabym „produkować” książek, bo muszę utrzymać się na rynku. Jednak rzeczywiście do pisania potrzebuję przede wszystkim ciszy. Ostatnio odkryłam ją w Purdce. W baśniowym wręcz uroczysku ze starym domem, w sercu lasu, zakolu rzeki, i z serdecznymi ludźmi. Oczywiście na Warmii.



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5