Kontakt z ludźmi spoza sieci pozwala mi zachować pokorę

2016-08-03 12:00:00(ost. akt: 2016-08-05 08:44:18)

Autor zdjęcia: Tomek Czajkowski

W internecie jest znana jako Mieszkanka Warszawy. Zapewnia jednak, że połowę serca zostawiła w Olsztynie. Kończyła tu szkołę średnią, potem studia na UWM. Rozmawiamy z blogerką Edie Maciejewską.
— W internecie jesteś znana jako Mieszkanka Warszawy. Pochodzisz jednak z Warmii.
— Studiowałam w Olsztynie. Zaraz po zakończeniu studiów na filozofii spakowałam walizki i wyjechałam do stolicy. Rozpoczęłam pracę na uczelni. Wcześniej rozważałam też Trójmiasto. Nie mogę jednak powiedzieć, że nie lubię Olsztyna, wprost przeciwnie. Moja decyzja była podyktowana w dużej mierze ofertą rynku pracy.

— Często tu wracasz?
— Moje serce jest w tym momencie równo podzielone na Olsztyn i Warszawę. Właśnie w Olsztynie spędziłam najwięcej czasu: najpierw szkoła średnia, potem studia na UWM. Wychowywałam się w Leśniczówce pod Lidzbarkiem Warmińskim. Często to podkreślam, to dla mnie bardzo ważne.

Najnowsze informacje od Edie znajdziecie na Facebooku - Edie Maciejewska

— Jesteś jedną z bardziej rozpoznawalnych blogerek: tatuaże, kolorowe włosy. Na ile to ty, a na ile kreacja?
— Rozpoznawalna to jest Maffashion! Nie potrafię powiedzieć w którym momencie powstała Mieszkanka Warszawy. To ja. Nie potrafiłabym wymyślić strategii i kreować przez tak długi czas. To wyszło bardzo naturalnie. Zaczęło się od tekstów, które wrzucałam na Facebooka, a które według mnie, nie różniły się niczym szczególnym wielu innych statusów. Zaczęły jednak przyciągać ludzi, także zupełnie obcych. Momentem kulminacyjnym był ubiegły rok, gdy napisałam tekst o babci sprzedającej bukiety kwiatów. Tekst pojawił się w wielu miejscach w internecie. Wtedy tych ludzi przyszło do mnie jeszcze więcej.

— Twoja twórczość to piękne zdjęcia i mądre, ciepłe, ale też zabawne teksty. To recepta na sukces?
— Dziękuję, miło, że tak uważasz, ale „sukces” to duże słowo. Ważne jest dla mnie to, żeby nie budować wizerunku na negatywnych przekazach. Nie wchodzę w konflikty, nie bawię się w wojenki. Raczej nie angażuję się w dyskusje światopoglądowe. Wyjątek robię tylko dla kwestii, które mnie osobiście dotykają, choćby zaśmiecania lasów. Sama wychowałam się w lesie, więc mam do tego emocjonalny stosunek. Najbardziej negatywny tekst, o ile w ogóle można to tak nazwać, dotyczył mieszkań do wynajęcia. Opisałam potyczki z wynajmującymi i trudności, jakie mnie spotykały, gdy szukałam mieszkania w Warszawie. Wracając do pytania: staram się, żeby negatywne emocje nie stały się moim znakiem rozpoznawczym.

— W którym momencie poczułaś, że wiesz więcej od innych na temat blogowania i nowych mediów?
— To wynika z tego, czym zajmuję się na co dzień, czyli pracą w agencji. Zdarzało się, że ktoś mnie polecił do wywiadu albo do pokazania się w telewizji czy radiu. Tak to się toczyło. Udzielałam konsultacji przy zakładaniu blogów firmom, zaczęłam prowadzić szkolenia. W tym wypadku najlepiej zadziałała poczta pantoflowa (śmiech).

— Wiele jest kobiet, które zajmują się szkoleniem przyszłych blogerów?
— Jest mnóstwo osób, które blogują, a oprócz tego wykładają albo prowadzą kursy. Inne osoby zajmują się mediami społecznościowymi, marketingiem. Jeśli chodzi o płeć, powiedziałabym, że w tej branży panuje gender balance. Są oczywiście osoby znane większej liczbie osób, wyraziste, tak jak bloger lifestyleowy Tomek Tomczyk, który bloguje od wielu lat i wydaje na ten temat książki.

— Zdarza ci się, że ktoś podchodzi na ulicy i mówi, że cię czyta?
— Zdarza się. Jestem jednak świadoma tego, że jeśli jednego dnia dwie osoby powiedzą, że mnie czytają albo trafi się grupa, która mnie zna, to absolutnie nie świadczy o tym, że jestem „sławną blogerką”. Kontakt z ludźmi, którzy nie przesiadują w internecie, nie korzystają z mediów społecznościowych, pozwala zachować pokorę. Jestem bytem internetowym, który od czasu do czasu może komuś rzucić się w oczy. Mam charakterystyczny kolor włosów, być może jestem autorką tekstu, który komuś zapadł w pamięć. Nie jest to jednak ten rodzaj popularności, która spowoduje, że pojawię się na Pudelku albo w telewizji śniadaniowej. Chyba nawet cieszę się, że tak nie jest. To komfort. Może tego nie widać, ale tak naprawdę jestem nieśmiała i często przykrywam to pewnością siebie (śmiech). Jest inaczej, gdy ciągle obracam się w towarzystwie blogerów, biegam z konferencji na konferencję. Tam wszyscy się znamy i łatwo jest się trochę pogubić i pomylić rzeczywistość z tym, co się dzieje w blogosferze. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że nie każdy musi żyć w internecie. Tak samo jak ja nie muszę znać wszystkich sportowców czy pisarzy.

— Od października będziesz wykładała na UWM na kierunku interakcje społeczne. Jak do tego doszło?
— Spotkało mnie wielkie wyróżnienie. Studia kończyłam pozostając w dobrych relacjach z wykładowcami. Niektóre z nich przetrwały lata, oczywiście w dużej mierze dzięki mediom społecznościowym. Dr Piotr Wasyluk, który stworzył ten kierunek zapytał, czy nie chciałabym poprowadzić zajęć z komunikacji wizualnej. Przez moment miałam wątpliwości. Uznałam jednak, że to świetny moment na pogłębienie i ugruntowanie swojej wiedzy. Nie wprowadzam w życie każdego pomysłu, który pojawi się w mojej głowie, zwłaszcza jeśli uznam, że nie będzie to doskonałe albo ktoś robi to lepiej. No ale... szkoda jednak pisać wiersze do szuflady.

Katarzyna Guzewicz

Ciekawe i zaskakujące teksty z naszego powiatu znajdziecie w Tydzień w Olsztynie i Powiecie cotygodniowym dodatku do piątkowej gazety
Czytaj e-wydanie

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5