Szokująca rozmowa: Wyjdę z więzienia i was pozabijam...

2014-11-15 10:00:00(ost. akt: 2014-11-14 19:00:30)

Autor zdjęcia: Beata Szymańska

— Wezwałam policję kiedy nas bił, a później sama mężowi załatwiałam adwokata i urlop bezpłatny w pracy. Tak się bałam, że jak wyjdzie z więzienia, to nas pozabija — opowiada Renata. Wstrząsnęła nią dopiero policjantka: — Niech pani ratuje siebie i dzieci — mówiła. Agnieszki nawet takie groźby nie ruszały. Oczy otworzyła jej dopiero zdrada męża oprawcy.
Jak jest ofiara, to znaczy, że jest też sprawca. Sprawca powinien ponieść karę za zrobienie krzywdy ofierze. Proste? Proste! Tylko że policyjne meldunki nieustająco puchną od spraw nazywanych awanturami rodzinnymi. Chociaż to często nie awantury, tylko regularne poniżanie i bicie słabszego. Do awantury potrzeba przynajmniej dwóch osób. A tutaj jedna nie ma nic do powiedzenia. Mówi, a częściej wrzeszczy i bije, tylko ta druga.

Pluł jej w twarz


Renata z mężem i dwójką dzieci mieszkali w wieżowcu. W pobliżu centrum Olsztyna. Na tym samym piętrze trzynaścioro sąsiadów. Chyba tego wieczoru jak na rozkaz wszyscy powkładali zatyczki do uszu. Była niedziela, godzina 21, kiedy Mariusz wpadł w szał. Na Skypie włączona była akurat siostra Renaty. Wszystko widziała i słyszała.
— Ja się wtedy zsikałam w majtki ze strachu. I moja siostra też — opowiada Renata. Bicie rozegrało się na klatce schodowej. Bita była Renata i nastoletnia córka jej i Mariusza.

— Przyjechali policjanci. Usłyszeli od męża, że mogą mu loda zrobić. I przy policji powiedział, że jeśli pójdzie do więzienia, to jak wyjdzie, to nas wszystkich pozabija. Mnie i dzieci — opowiada Renata. Mimo to w poniedziałek rano pobiegła do miejsca pracy męża. Poprosiła o urlop bezpłatny dla niego. Zaczęła mu też załatwiać adwokata. Później poszła na policję i zaczęła się wahać.

— Całe szczęście, że miałam duże wsparcie u swojej dzielnicowej i dwóch innych policjantek. Gdyby nie ona, to nie wiem, czy w ogóle bym zeznawała przeciwko mężowi. Tak bardzo się go bałam — dodaje. Jak mówi, to policjantka nią potrząsnęła i sprawiła, że kobieta się ocknęła i odnalazła w nowej rzeczywistości — bez przemocy. A to nie takie oczywiste dla kobiety, która pierwszy raz dostała w ósmym miesiącu ciąży, osiemnaście lat temu. Przez te wszystkie lata, jak mówi, mąż pluł jej w twarz, wylewał zupę do ubikacji, wyjadał dzieciom ostatnie jedzenie z lodówki. Ona pożyczała pieniądze, żeby nie chodziły głodne do szkoły. Ale parę razy głodne poszły.

— Nie mam związanych z mężem żadnych fajnych wspomnień. Myślałam o tym długo. I nic, ani jednego miłego wspomnienia — zauważa po 18 latach małżeństwa.
Na początku grudnia odbędzie się sprawa rozwodowa. Renata liczy na to, że pójdzie szybko i że wyrok zapadnie od razu. Nie chce orzekania o winie męża, bo chce jak najszybciej pozbyć się wszelkich z nim związków. Już zapowiada, że wróci do poprzedniego nazwiska. Mariusz na razie jest aresztowany. Do stycznia przyszłego roku. Czeka na wyrok w sprawie o znęcanie się nad rodziną.

— Nie jestem informowana o tym, kiedy może wyjść. Jak sama do więzienia nie zadzwonię i się nie dowiem, to nic nie wiem — dodaje Renata. Przyznaje jednak, że nie cofnęłaby żadnej ze swoich ostatnich decyzji: ani tej o rozwodzie, ani tej, żeby zeznawać przeciwko mężowi. Mówi, że przełom nastąpił właśnie wtedy, w lipcu, kiedy mąż pobił ją i ich córkę. I prosi, żeby podkreślić, jak ważne były dla niej słowa policjantek, które zmobilizowały ją do powstania z kolan i wyjścia z roli ofiary.

Nie będziecie mieli co jeść


Mł. insp. Anna Apanasewicz przez dwanaście lat jeździła na interwencje domowe. W policyjnej służbie spędziła 35 lat. I chociaż od kilku lat jest już na emeryturze, wspomnienia o tych sprawach nadal budzą w niej emocje.
— Wtedy nie mówiło się o przemocy, tylko o znęcaniu się. Interwencja policji, dochodzenie. I później albo się zarzuty utrzymało, albo nie utrzymało. A umorzeń było dużo — mówi Anna Apanasewicz. — A już o przemocy psychicznej nie było mowy. Jakby nie istniało poniżanie, zawstydzanie czy — jak to nazywa kodeks karny — zmuszanie do określonego zachowania. Albo na przykład manipulowanie dziećmi. Sprawca, najczęściej ojciec, mówił: — Jak powiecie policjantom, że was i mamę biłem, to ja pójdę do więzienia, a wy nie będziecie mieli co jeść.
Kluczowa była wtedy notatka funkcjonariuszy. Tę pisało się zazwyczaj po 12-godzinnej służbie. W notatce znalazło się tyle, ile policjant zapamiętał, a interwencji w trakcie jednej służby bywało nawet kilka. Bardzo dużo zależało więc od policjanta.

— Poza tym 20 czy 25 lat temu to zwykle ofiary musiały uciekać z domu przed sprawcą. Byłam już wtedy przeciwniczką tworzenia ośrodków interwencji kryzysowej. Uważałam, że należy tworzyć areszty, aby odizolować sprawców na czas prowadzenia postępowania, a nie zmuszać ofiary do wyprowadzania się z domów. Dzieci powinny pozostać w swoich domach, chodzić do swoich szkół i żyć dalej w swoim środowisku — dodaje policjantka.
Anna Apanasewicz pracowała przy tworzeniu procedury Niebieskiej Karty. Dokument wszedł w życie szesnaście lat temu. Do dzisiaj było sporo modyfikacji. Zmieniło się mnóstwo: a przede wszystkim nie ma już dowolności w ocenie sytuacji zastanej podczas interwencji.
— Karta wymaga precyzji: czy policjanci zastali porozbijane naczynia, poprzewracane meble, przestraszone dzieci, pobitych ludzi, czy to pierwszy raz czy kolejny. To swoista fotografia sytuacji na miejscu zdarzenia — dodaje policjantka. — Dzięki temu pozwala na szybką, natychmiastową wręcz ocenę, a nie zastanawianie się, co by było gdyby. No i przemoc psychiczna jest w końcu bardzo mocno uwypuklona. Niejedna ofiara powiedziała mi wprost, że wolałaby podwójnie dostać w twarz, niż być poniewieraną.
Tego, co jest w Niebieskiej Karcie, nie można wymazać. A ofiary czasami próbują: chcą wszystko odwołać, mówią, że zależało im tylko na tym, żeby policjanci postraszyli męża/żonę

— Czasem trzeba wylać ofierze na głowę przysłowiowy kubeł zimnej wody, powiedzieć coś ważnego i ostrego. Nie okazywać litości, tylko empatią — podkreśla Anna Apanasewicz.

Wystawiła rzeczy za drzwi


Tak jak to było w przypadku Renaty, kiedy sama przestraszyła się tego, że mąż oprawca poszedł za kratki. Renata nie ma wątpliwości, że gdyby nie policjanci, odwołałaby wszystko. Bo przecież groził, że ich pozabija.
— Ofiara oczekuje pomocy tu i teraz. I taką instrukcję dostaje od policjantów. Ma adresy i numery telefonów placówek, które mogą udzielić rodzinie i pomocy materialnej, i psychologicznej, i innych form — podkreśla policjantka.

Michał, mąż Agnieszki, też groził, że zabije żonę i dzieci. Oczu nie otworzyło jej ani to, że był wcześniej karany za pobicie kobiety ze skutkiem śmiertelnym, ani to, że bił ją i dzieci. Kiedy Michał znowu wszedł w kolizję z prawem, dzwonił i przepraszał. Ona woziła mu do więzienia paczki. Oczy otworzyła jej dopiero inna kobieta: mianowicie ta, z którą Michał zaczął się po kryjomu spotykać. To dopiero zdrada przelała czarę goryczy i Agnieszka wystawiła rzeczy Michała za drzwi. A także postanowiła zgłosić sprawę przemocy w rodzinie.

Imiona ofiar i sprawców zostały zmienione

Rozmowę przeprowadziła: Małgorzata Kundzicz

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. ? #1558341 | 5.174.*.* 18 lis 2014 23:23

    ta kobieta wygląda na waleczną i zaciętą , nie znam sprawy ale powoływanie się na slagony jest dołujące

    odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5