Lodowate podziemia i potrzebnica - tajemnice zamku

2014-08-03 14:50:00(ost. akt: 2014-08-04 10:28:46)

Autor zdjęcia: Grzegorz Czykwin

W olsztyńskim zamku zeszliśmy do lodowatych podziemi, wspięliśmy się na wieżę, obejrzeliśmy symbol średniowiecznego luksusu i pokonaliśmy w konnym ataku Saracena.
Jeden z najstarszych i najbardziej znanych olsztyńskich zabytków był prawdziwym obronnym zamkiem. — Proszę spojrzeć na wieżę — mówi dr Sebastian Mierzyński, który oprowadza nas po warowni. — Są tam drzwi na wysokości pierwszego pięta. Dzisiaj nie ma się jak do nich dostać, ale kiedyś było tu wejście prowadzące z drewnianego krużganka obiegającego zamkowy dziedziniec. W baszcie zbierali się obrońcy w sytuacji ostatecznej. Był to ostatni punkt oporu.

Ciekawym elementem obronny południowego skrzydła (tam, gdzie jest sala Kromera i wieża) są hurdycje, czyli drewniane ganki wystające poza mur. Obrońcy zamku byli osłonięci dachem, ale mogli poprzez otwory w podłodze razić nacierającego przeciwnika. — Od strony dzisiejszej Casablanki był zwodzony most i fosa — opowiada Mierzyński. — Tędy prowadził jedyny wjazd do zamku. Szturmujący musieli pokonać dodatkowo wzniesienie, bo różnica poziomów między mostem a południowo-wschodnim narożnikiem zamku wynosiła dwa metry. Atak był więc utrudniony.

Z zamkowej wieży rozciąga się piękny widok na Olsztyn. Widać stąd inne wieże — katedry, ratusza, kościoła garnizonowego, ewangelickiego, Serca Jezusowego i wieżę telewizyjną.


Do części obronnej zamku należał też dzisiejszy magazyn solny, gdzie stacjonowało kilkunastu strażników. Mieli tu swoje łóżka, piece, kuchnię i w murze wnęki szafowe na odzież. W magazynie odkryto XVI-wieczne, ceglane posadzki. — To nasze Pompeje — podkreśla Mierzyński i dodaje, że podziw, szczególnie wśród włoskich turystów, budzi też sklepienie kryształowe nad salą administratora, które można oglądać również z góry, „od podszewki”. — Włosi dopiero tutaj dowiadują się, że takie architektoniczne cuda dotarły też na północ Europy — opowiada.

Zwiedziliśmy również potrzebnicę, czyli toaletę, z której korzystał m.in. Mikołaj Kopernik. Prowadzą do niej drzwiczki z sali administratora. Tego ustronnego miejsca nie udostępnia się zwiedzającym ze względów bezpieczeństwa. Do potrzebnicy prowadzą wąskie schody, w których stopień prawy jest niższy niż lewy, co wymaga specjalnej techniki wchodzenia. A i sama toaleta jest też bardzo mała.

Turyści nie zwiedzają na co dzień również schodów w zamkowym murze, czyli dawnej klatki schodowej, prowadzącej ze spichlerzy do zamkowej kuchni. Są nieoświetlone, więc żeby się na nich nie zabić, oświetlaliśmy drogę telefonami komórkowymi.

Weszliśmy też do nieudostępnianej zamkowej „lodówki”. Od tego miejsca, gdzie jedną ze ścian tworzą wielkie kamienie, rozpoczęła się — w połowie XIV wieku — budowa zamku. W dawnej spiżarni panuje cały rok niska temperatura — od 3 do 10 stopni. W upalny dzień „lodówka” jest bardzo przyjemnym miejscem.

W zamku mieścił się arsenał, w którym przechowywano kule, pociski do arbalest (czyli dużych kusz), broń drzewcową, zbroje, miecze i tasaki. Był też zamkowy browar, krytykowany przez mieszczan, bo stosował dumpingowe ceny.

Dzisiaj w dawnych gospodarczych pomieszczeniach prezentuje się wystawy lub służą one zajęciom edukacyjnym. Nowa sala ekspozycyjna, jeszcze nieużywana, znajduje się tuż pod zamkowym dachem w skrzydle północnym. Jest to wielka przestrzeń wystawiennicza pod oryginalną średniowieczną więźbą. Na potężnych balach można odnaleźć ciesielskie zaciosy albo rzymskie cyfry. W ten sposób budowniczowie zamku zaznaczali kolejność belek, potrzebnych konstrukcji gmachu.

Dzieci i młodzież na zajęciach w zamku mogą m.in. postrzelać z łuku, a nawet z kuszy, wziąć udział w grze ekonomicznej z wykorzystaniem makiet zamku i Olsztyna z czasów Kopernika. — To bardzo proste „zabawki”, ale okazuje się, ze w czasach komputerów, sprawiają dzieciom ogromną frajdę — mówi Mierzyński.

Nam frajdę sprawił „najazd na Saracena”. Siada się na bojową, drewnianą klacz Burgundię. Jej imię pochodzi od koloru materii, którą została pokryta. Koń stoi na platformie na kółkach. Jeździec dostaje kopię, którą ma trafić w Saracena. Wystarczy tylko, by „giermek” mocno pchnął Burgundię. Gdy się trafi kopią, wróg pada z łoskotem.

Olsztyński zamek ma też swoją „Bitwę pod Grunwaldem”. Malarski szkic z 1931 roku wisi w części administracyjnej muzeum. Jego autorem jest Wojciech Kossak (1856-1942), syn Juliusza, ojciec Magdaleny Samozwaniec i Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, autor m.in „Panoramy Racławickiej”.

MZG


Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Robur #1454037 | 81.190.*.* 5 sie 2014 09:11

    Uwielbiam olsztyński zamek. Bardzo fajny artykuł. Dziękuję.

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5