Burmistrz Jarosław Kowalski: Przejrzysty jak Deklaracja PPS

2024-04-16 08:15:35(ost. akt: 2024-04-16 09:26:02)
Chcę Polski rotmistrza Pileckiego, generała Fieldorfa, „Ineczki” i pamięci tysięcy pomordowanych rodaków, walczących z sowiecką zarazą! – mówi Jarosław Kowalski, burmistrz Dobrego Miasta. Z wykształcenia nauczyciel historii i języka niemieckiego, podróżnik, entuzjasta Pink Floyd i VW Garbusa.
– Rozmawiamy w Dobrym Mieście, ale zacznijmy od Olsztyna, który ma problem ze spuścizną po minionym ustroju w postaci górującego na miastem „sowieta”.
– Naszym atutem jest wiedza, dlatego problemu nie widzę.

– A zatem?
– Sowiecki system, który powstał w 1917 roku, odpowiada wedle „Czarnej Księgi Komunizmu” za ludobójstwo 100 mln ludzi. To nie przemawia do wyobraźni? Dobrze. W takim razie rozłóżmy to na czynniki pierwsze. Rewolucja bolszewicka 5–10 mln zabitych, 7–14 mln ludzkich istnień zagłodzonych na Ukrainie w latach 1932–1933, czystki na polskiej mniejszości narodowej w okresie międzywojennym – 100–200 tys. zamordowanych. Układ z Hitlerem i napaść na Polskę w 1939 roku, a wcześniej rok 1920, gdy ta czerwona zaraza rozrywała naszych oficerów, mordowała, gwałciła i obdzierała ze skóry. Katyń, Charków, wywózki na Syberię, a potem zbrodnie z okresu PRL-u. Mało? A skąd się wzięli żołnierze wyklęci, którzy mieli wpisaną w genach zaciekłą walkę o wolną Polskę?

– Wszystko to prawda, ale jakby to powiedzieć: Vox populi, vox Dei. Jakiś czas temu IBRIS na zlecenie miasta przeprowadził badanie, z którego wynika, że większość olsztynian opowiada się za pozostawieniem monumentu. W związku z tym prezydent stwierdził, że musi uszanować ich wolę.
– Pytam zatem, gdzie są olsztyńscy nauczyciele historii, wykładowcy akademiccy, którzy już trzydzieści lat temu powinni stanąć pod tym pomnikiem i twardo domagać się jego relokacji bądź zburzenia. Poza tym prawda historyczna nie podlega sondażom, dlatego niech pan nie oczekuje ode mnie, że będę spokojny, gdy ktoś sobie robi, za przeproszeniem, to co kura znosi, z polskiej historii. Jak można spokojnie patrzeć na „szubienice” i beztrosko mówić „no nie, to jest pomnik Dunikowskiego”. A kim on był, ten Dunikowski? Jakim prawem dzisiaj historię Polski sprowadza się do jednej przyczyny. Bo ten chory naród napadł na Ukrainę? Gdyby nawet nie napadł, to trzydzieści lat temu powinno się to zburzyć.

– Pozwoli pan, że w dalszym ciągu będę pełnił rolę swoistego adwokata diabła i posłużę się następującą argumentacją: jeśli zburzymy „szubienice”, to trochę tak, jakbyśmy odcięli się od części naszej trudnej, bolesnej historii. Może niech zatem „sowiet” stoi ku przestrodze?
– Posłuchaj diable. Widziałeś w Niemczech ulicę Hitlera? Widziałeś ulicę jakiegoś Ribbentropa? Widziałeś ulicę jakiegoś Mengele? Nie widziałeś. A w związku z tym, co to jest za argument, że mamy to pozostawić. Za publikowanie w Niemczech nazistowskich symboli jest się z miejsca wyklętym. Jak partii AfD przypięto łatkę, że jest nazistowska, to natychmiast stała się śmierdząca. Tak samo było z NPD. A czym się różnili komuniści od nazistów? Dlatego ku przestrodze, to można zrobić skansen w lesie, notabene odgrodzony wysokim płotem.
Ale zostawić możemy, a właściwie powinniśmy Obóz Zagłady Auschwitz-Birkenau, który winien być utrzymywany na koszt rządu Niemiec! To jest pomnik, który należy zostawić po ludobójcach. Oczywiście nie wszyscy Niemcy odwoływali się do nazistowskiej ideologii, ale państwo niemieckie bierze spuściznę po swoich poprzednikach.

– Kończąc wątek pomników, chciałbym zapytać o dobromiejską „tańczącą parę”, którą nazwał pan „szkaradnym uosobieniem parszywej komuny” i nakazał usunąć z centrum miasta.
– W szkole średniej historii uczył mnie Jerzy Lebiedziewicz, od którego jako szesnastolatek w 1979 roku otrzymałem trzy książki: „Zapiski oficera Armii Czerwonej” Sergiusza Piaseckiego, „Archipelag Gułag” Aleksandra Sołżenicyna oraz „Najlepszy sojusznik Hitlera” Aleksandra Bregmana. Lebiedziewicz „zabił” mnie tymi książkami, bo po ich lekturze poczułem, jakbym się na nowo narodził. I będąc burmistrzem, miałem tolerować to coś na rondzie, tę parę postawioną prawdopodobnie z okazji agresji na Czechosłowację? Robotnik i robotnica trzymający gołąbka, symbolizujący rzekomo kraje miłujące pokój!
Naszym symbolem jest jelonek, herb Dobrego Miasta. Kolejnym symbolem może być Warfama czy śliwka w czekoladzie z Jutrzenki, ale na pewno nie ta para, która została przeniesiona do parku. Jakoś nie widzę tam ludzi, którzy kwiatki składają. Ale niech składają. Najlepiej 22 lipca, bo to jest symboliczna data dla tamtej Polski. Ja chcę Polski 15 sierpnia, wyklętych, rotmistrza Witolda Pileckiego, generała Augusta Emila Fieldorfa „Nila”, „Ineczki” i pamięci tysięcy pomordowanych Polaków, walczących z sowiecką zarazą! A nie tych, którym sierp i młot wystaje z butów i mają homo sovieticusa zamiast mózgu.

– Zaczęliśmy naszą konwersację od wystrzału z „grubej berty”, dlatego teraz przejdźmy do nieco luźniejszych tematów. Do garbusów.
– Z miłą chęcią, ale proszę pamiętać, że temat mojej pracy magisterskiej na germanistyce brzmiał: „Rola volkswagena garbusa w powojennej historii Niemiec w odzyskiwaniu tożsamości narodowej utraconej przez popioły Auschwitz”.

– Intrygujące.
– Promotor tejże pracy zapytał mnie kiedyś: „Weisst du, wo mein Opa vestorben ist?” („Czy wiesz, gdzie zginął mój dziadek?”). Odpowiedziałem: „Gdzie?”. „W Auschwitz” – padła odpowiedź. A jak on tam się znalazł? Jako przeciwnik Hitlera. I to jest ten dramat Niemców. Ale wracając do garbusów, to w 1993 roku zorganizowałem w Dobrym Mieście pierwszy zlot garbusów, który przez lata przyciągał miłośników tych dwuśladów z całej Polski. W latach dziewięćdziesiątych, gdy byłem nauczycielem historii, 7-12 tysięcy osób przyjeżdżało na tę imprezę, aby posłuchać i zobaczyć Sojkę, Bilińskiego, Raz Dwa Trzy, Elektryczne Gitary… W 1998 roku odsłoniliśmy pierwszy na świecie pomnik garbusa.

– Jest w panu poczucie nostalgii za latami, gdy uczył pan w szkole?
– Piękne czasy. Razem z uczniami robiliśmy happeningi, jakich świat nie widział. Rozstrzeliwaliśmy Hitlera i Stalina, czytaliśmy zeznania majora Światły. Nawet kiedyś wieczorem wołałem: „Gdzie jest »złodziej«, który mi tej książki nie oddał?”, a tu dwóch chłopaków stoi w ciemnościach i jeden z nich mówi: „Proszę pana, to ja, ten »złodziej«, którego pan oskarżył, że panu zeznań majora Światły nie oddałem. Ale to nie ja". Takie to były spotkania po latach…

– Bez odwołania do Pink Floyd się nie obejdzie.
– Nieuleczalna miłość. Część duszy i umysłu.

– Zastanawiam się, czy człowiek z pana usposobieniem nie dusi się w polityce? Czy postrzegając świat przez pryzmat wartości, mając naturę showmana i artystyczną duszę, polityki nie postrzega pan jako zajęcia dla technokratów?
– To jest źle postawione pytanie, bo polityka także jest zajęciem twórczym. Kreujemy rzeczywistość, więc musimy wiedzieć, o co walczymy i dokąd zmierzamy, jak w „Deklaracji ideowej PPS”. Ja wiem, dlatego m.in. doprowadziłem do wpisania budowy zbiornika retencyjnego do planu rządowego „Stop Suszy”, rozpoczęcia prac nad obwodnicą miasta, zbudowaliśmy stadion certyfikowany przez PZLA! To wielkie projekty, które niewątpliwie przysłużą się Dobremu Miastu. Ale to nie jedyne przedsięwzięcia, bo tych o nieco mniejszym rozmachu jest o wiele więcej. Boję się jednak, że nie starczy mi czasu… ponieważ jestem z rocznika 1963. Urodziłem się 26 czerwca, w dniu, w którym John F. Kennedy wypowiedział w Berlinie słynne słowa: „Ich bin ein Berliner“ („Jestem berlińczykiem“). Jakby nie patrzeć, historyczna data…

Michał Mieszko Podolak

Źródło: Gazeta Olsztyńska

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5