Bóg zabrał mi syna, by pomagać. Anna Tyllo spod Olsztyna chce wesprzeć rodziców, którzy walczą o swoje dzieci

2024-02-27 20:00:00(ost. akt: 2024-02-27 14:46:21)
Ulubione zdjęcie pani Anny z Kajtkiem

Ulubione zdjęcie pani Anny z Kajtkiem

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Anna Tyllo spod Olsztyna straciła syna. Przez narkotyki i bezwładność systemu. Opowiada nam swoją historię. Chce nią wesprzeć tych rodziców, którzy toczą walkę o swoje dzieci.
Kajetan urodził się 13 marca 2004 roku. Wtedy zaczęła się nasza przygoda, nasza wspólna wędrówka przez życie. Kiedy się urodził, nikt mnie nie uczył, jak zostać rodzicem i jak wychowywać dziecko. W najczarniejszych snach nie spodziewałam się jednak tego, co mnie spotka. Nie przypuszczałam, że będę musiała pożegnać własne dziecko. Przez narkotyki i nieszczęśliwą, złą miłość. Bo Kajtek poznał dziewczynę, która w przeciągu pół roku ściągnęła mojego syna na dno. Wcześniej Kajtek trzymał się trochę na dystans, ale dobrze się uczył i był bardzo pomocny. Dużo rozmawialiśmy, a on wiele mówił o sobie i swoich znajomych. Później… przepadł.

Mieliśmy dobry kontakt

Kajtek po podstawówce poszedł do III Liceum Ogólnokształcącym w Olsztynie. Po półtora roku jednak stwierdził, że, jak to chłopiec, woli uczyć się w „samochodówce”. Trochę było szkoda półtora roku w ogólniaku, ale gdy przeniósł się do technikum, od razu zaliczył półtora roku przedmiotów zawodowych. Cieszyłam się, a on… stawał się coraz bardziej skryty. Okazało się, że to właśnie z przyczyny dziewczyny. Nigdy nie przyprowadził jej do domu, mało o niej mówił. A do mnie był coraz bardziej agresywny. Czułam, że coś jest nie tak. Gdy skończył 18 lat, stwierdził, że chce wyprowadzić się w domu. Wtedy też odkryłam, że bierze narkotyki. Pierwszy raz, gdy stracił w domu przytomność. Zatrzymało mu się krążenie. Z zawodu jestem pielęgniarką, więc zaczęłam go reanimować. Udało mi się przywrócić go od życia, trafił do szpitala i tam, na moje żądanie, została pobrana toksykologia. Lekarz nie miał takiego zamiaru. Ja jednak nalegałam. Wyniki były pozytywne, wykryto m.in. amfetaminę. Patrzyli na mnie, jak na nienormalną — że chcę donieść na syna. Bo do szpitala musiała przyjechać policja.

Wszyscy rozkładali ręce

Gdy wróciliśmy do domu, robiłam Kajtkowi narkotesty. Wychodziły ujemne. Niby powinnam być spokojna, ale wiedziałam, że narkotyki się zmieniają, a narkotesty nie wykrywają wszystkich. Po zachowaniu syna wiedziałam, że bierze. Dlatego zaciągnęłam go na pobranie krwi do laboratorium. Wyniki znowu wyszły dodatnie. Wtedy postawiłam ultimatum: musisz iść na leczenie do ośrodka zamkniętego.

Kajtek oczywiście nie widział problemu. Dla niego narkotyki były zabawą. Były po prostu fajne. Nie miał pojęcia, że to droga w jedną stronę, na cmentarz. Ale miał 18 lat, więc sam o sobie decydował. Ale czy to wiek, który pozwala człowiekowi myśleć o sobie racjonalnie? Kajtek nie chciał się leczyć. Pisałam, dzwoniłam do wszystkich możliwych komisji leczenia uzależnień z pytaniem, co mam zrobić i jak ratować syna. Wszyscy rozkładali ręce. Bo narkomana nie można zmusić do leczenia. Wtedy Kajtek wyprowadził się z domu, nie miałam punktu zaczepienia. Zamieszkał z dziewczyną. Na szczęście cały czas chodził do szkoły. Obserwowałam go tam. Odkryłam, że sprzedaje ze swoją dziewczyną narkotyki. Poszłam do dyrektora szkoły z myślą, że mi pomoże. Miałam dowody, filmiki… Ale dyrektor stwierdził, że wszystko odbywa się poza terenem szkoły, na pobliskim trawniku, więc nic nie zrobi. W szkole bywał też pod wpływem narkotyków. Widziałam to. Ale żaden nauczyciel tego nie widział. A może nie chciał zauważyć? Pytałam dyrektora: czy to w porządku? Nic nie zrobił. Wzywałam patrol, nawet pogotowie do szkoły… Ale w karetce nie było narkotestów. Nie było jak sprawdzić Kajtka. Był górą…

Karny wpis bez prawa powrotu

Aż w końcu znaleziono go nieprzytomnego na trawniku. Był pod wpływem mefedronu. Trafił na izbę przyjęć, a później na leczenie do szpitala psychiatrycznego w Olsztynie. Miał tam spędzić 6 tygodni. Niestety został wyrzucony z oddziału po półtora tygodnia, bo dziewczyna przyniosła mu narkotyki… w paczce papierosów. Złamał zasady, bo w szpitalu powinien być czysty. Dostał karny wpis bez prawa powrotu na oddział. Otwarto mu drzwi do nałogu. Zamiast go ratować, wepchnięto go w przepaść. Czy od tego są lekarze? Nie rozumiałam tego. Przecież osoba uzależniona nie myśli logicznie. Nie potrafi sama na sobą panować. Ma jeden cel: przyjąć działkę. Szpital powinien go ratować, chociażby skierować jego sprawę do sądu o przymus leczenia, a nie wyrzucić.

28 lutego rano odebrałam telefon… Znaleziono mojego syna. Martwego. W mieszkaniu dziewczyny. Poszłam pod ten adres, jeszcze przed przyjazdem prokuratury. Widok tego miejsca będzie mi towarzyszył do końca życia. Syn leżał nagi w łóżku z licznymi otarciami na ciele. Wokół niego był straszny bałagan. Dom przypominał melinę. A gdzie była jego dziewczyna? W drodze do Ciechanowa… Myślę, że doszło do szarpaniny i coś poszło nie tak. Sprawa jest cały czas w toku. Ale myślę, że Kajtka zamordowano. Przedawkował? Badania wykazały, że był pod wpływem m.in. dużej dawki morfiny.

Pochowanie własnego dziecka to tragedia. Koszmarem było też nasze ostatnie pół roku, ale mieliśmy wiele cudownych wspomnień — prawie 18 lat wspaniałych chwil. Umarł też więc kawałek mnie. Serce się podziurawiło, rozpadło na tysiąc kawałków. Mówili mi, że muszę być silna, bo mam jeszcze 15-letnią córkę. Ale to nie jest tak, że mogę się otrzepać i iść dalej. Nie da się zastąpić dziecka, które się straciło, tym, które zostało. Nie da się tej części mnie wymazać gumką, żeby dalej żyć normalnie.

Jest w lepszym miejscu

Zamknęłam się w sobie. Codziennie rano budziłam się z myślą, dlaczego Bóg zabrał mi syna. Bywało, że potrafiłam wpatrywać się długimi godzinami w jeden punkt. Przeżywałam żałobę po swojemu. Trudno było mi znaleźć sens życia. Czułam się sama i samotna w moim cierpieniu i tęsknocie. Ale pewnej nocy Kajtek mi się przyśnił. Powiedział mi, że muszę zacząć o nim mówić, żeby pomóc ludziom, którzy mają podobną historię do naszej. Kilka dni mi zajęło, zanim poukładałam to sobie w głowie. Ale teraz, gdy wstaję, już nie pytam dlaczego, ale po co Bóg zabrał mi syna. Dziś motorem napędowym, który daje mi siłę każdego dnia, jest to, że Kajtek jest w lepszym miejscu, do którego wszyscy zmierzamy. 

Zaczęłam szukać wsparcia w internecie. Trafiłam na warszawskie Stowarzyszenie Pomocy Rodzinom po Stracie Najbliższych „Przystań Nadzieja”. Rozumiemy się tam bez słów i nie muszę wstydzić się łez. I nauczyłam się mówić o Kajtku. Chcę też pomagać rodzicom, którzy są w takiej samej sytuacji. Wiem, że najtrudniej jest po śmierci. Rodzice myślą, że im nie wyszło, że relacja z dzieckiem umknęła im między palcami albo że nie zrobili wszystkiego. Każda historia jest inna. Ale ból podobny.

Nie można dać wolnej ręki

Co robić, gdy okaże się, że dziecko bierze narkotyki? Trzeba przede wszystkim dopuścić do siebie myśl, że jest uzależnione. Ja akurat tak zrobiłam, ale wielu rodziców odrzuca to od siebie. A trzeba walczyć o zdrowie i życie. Wiem z własnego przykładu, że instytucje niewiele mogą pomóc. Ciągle słyszałam, że syn jest pełnoletni… Gdybym wcześniej znalazła dobrego prawnika, który wystąpiłby do sądu o ubezwłasnowolnienie Kajtka, prawdopodobnie dzisiaj byłby w zakładzie zamkniętym i wychodzilibyśmy na prostą. Nie można też dać dziecku wolnej ręki. Samo się nie wyswobodzi ze szponów nałogu. I nie można dawać mu też pieniędzy. Gdy Kajtek się wyprowadził, martwiłam się, żeby nie chodził głodny. Ale on te pieniądze przeznaczał na narkotyki… Do głowy mi nie przyszło, że to go jeszcze bardziej zrujnuje. Miałam nadzieję, że wyjdzie z tego. Mówiłam też rodzinie, żeby nie dawała mu pieniędzy. Można kupić prezent, ale nie pieniądze! Każda złotówka idzie na narkotyki…

Moja historia nie ma szczęśliwego końca. Ale mam nadzieję, że pozwoli innym właściwie działać. I uratować dzieci, które błądzą.

ADA ROMANOWSKA

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5